Wszyscy oczekiwali tylko sukcesów.
Kolejnych medali na szyi, kolejnych pucharów, wyrzucanych
w górę dłoni w geście zwycięstwa, kolejnych triumfów, rekordów, przełamywania
granic. Do tego ich przyzwyczaiłeś i tego od ciebie oczekiwali.
Zawiodłeś, zawiodłeś siebie, trenera, kibiców, zawiodłeś
wszystkich wokół. Zawiodłeś tą, na której najbardziej ci zależało, zawodziłeś
raz po raz, dzień po dniu, aż w końcu ona nie wytrzymała, odeszła. I zostałeś
sam.
Nigdy nie byłeś zbyt lubiany w tym środowisku, które
przecież było twoim domem, twoim życiem. Może dlatego, że zbyt szybko zacząłeś
wygrywać, pokonywać wszystkich. Może dlatego, że właściwie byłeś sukinsynem i
uważałeś, że wszystko ci się należy, bo masz największy talent ze wszystkich.
Widać się myliłeś, widać nie jesteś aż tak genialny, jak
o tobie mówili. Widać miałeś tylko kilka lat szczęścia. Ale i ono musiało się
kiedyś skończyć.
Piszesz, że świadomie nie używasz słowa "rezygnuję",
obiecujesz, że jeszcze wrócisz, że to na pewno nie jest koniec. Ale przecież
wcale tej pewności nie masz.
Nie masz już nic.
Kolejna opróżniona szklanka, butelka coraz lżejsza, cisza
pustego mieszkania, półmrok, wyciszony telewizor z migającym obrazem, tak
doskonale ci znanym. Kulm, skocznia położona w twoim kraju, pomiędzy Tauplitz i
Bad Mitterndorf, twoje ukochane Alpy i drużyna, w której i tak nie byłoby dla
ciebie już miejsca. Trzy razy stałeś tam na najwyższym stopniu podium, przez
sześć lat byłeś nawet rekordzistą tego obiektu. Ale to było w tych dawnych
czasach, kiedy byłeś jeszcze niepokonany.
Masz dwadzieścia sześć lat, pustą butelkę po whisky i
zbyt duże, puste mieszkanie na przedmieściach Innsbrucka. Duże zdjęcie twojej
ukochanej, domowej skoczni, Bergisel, dwie Kryształowe Kule za zwycięstwo w
Pucharze Świata, kilkanaście medali, pucharów, nagród. I to nie ma już najmniejszego znaczenia.
Wrócisz? Chciałbyś. Poświęciłeś życie dla tego sportu,
przecież poza parą nart i srebrno-niebieskim kaskiem nie masz już nic, nic
innego nie umiesz. Tylko skakać.
Przynajmniej tak ci się do niedawna wydawało.
W którymś momencie zdałeś sobie sprawę, że nie jesteś już
najmłodszy i genialny, że są młodsi, lepsi, że nikt nie mówi o tobie "złote
dziecko", bo nie jesteś już dzieckiem. I nie jesteś już złoty.
Patrzysz tępo w telewizor, na jego ekranie
szesnastolatek, młody, zdolny, odważny, najmłodszy z braci. Ma już w dorobku
podium w Pucharze Świata. Byłeś w jego wieku, kiedy wygrywałeś swój pierwszy
konkurs. Kiedy to było? Trzeci grudnia, Lillehammer, Lysgardsbakken, ponad
dziewięć lat temu. Pamiętasz tę radość na podium, kiedy stałeś na jego
najwyższym stopniu, a obok ciebie stali najlepsi skoczkowie świata, pamiętasz
zdenerwowanie przed drugim skokiem i spokój, który nagle cię ogarnął, gdy tylko
usiadłeś na belce i spojrzałeś w dół. Pewność. Bo byłeś genialny.
Przez te lata ta pewność nigdy cię nie opuszczała, zawsze
wiedziałeś, że jesteś najlepszy, że umiesz skakać, że wiesz, co robisz.
Wiedziałeś, do czego dążysz. A potem ta pewność zniknęła, gdzieś wyparowała,
siedzenie na belce nie przynosiło spokoju, powodowało tylko więcej nerwów.
Jakbyś na którejś skoczni zgubił samego siebie i nie
potrafił go odnaleźć.
Dobre skoki przestały cieszyć, a złe przestały
denerwować. Każda skocznia nagle była taka sama, kibice ci sami, wiatr nie
pomagał, wszystko było takie samo. Obojętność.
Kolejna butelka, kolejne skoki w telewizji. Miałeś tam
być. Miałeś tam wygrywać. Potrafisz wygrywać. A przynajmniej kiedyś potrafiłeś.
Wróć, Gregor. Odnajdź siebie i wróć.
~*~
Przykro się zaczyna poranek wiadomością, że twój idol, ulubieniec, zawiesza karierę.
Przykro się zaczyna poranek wiadomością, że twój idol, ulubieniec, zawiesza karierę.
Wszystkiego najlepszego, Gregor. Wróć kiedyś, wróć silniejszy.