środa, 16 listopada 2016

[17] Silniejszy

– Wrócisz?
Przez cały czas to samo pytanie, padające z różnych ust, dzień w dzień, od tylu dni, tygodni, miesięcy. W wiadomościach na portalach społecznościowych, w esemesach, telefonach, twarzą w twarz. Ciągle to samo. Czy wrócisz.
Chciałbyś. O niczym innym nie marzysz i nic innego przecież nie umiesz. I to nieprawda, że wygrałeś już wszystko, co dało się wygrać w tym sporcie. Jeszcze tak wiele przed tobą, przecież mógłbyś jeszcze trenować przez tyle lat, jesteś młody, tyle mógłbyś jeszcze osiągnąć. Złoto Igrzysk Olimpijskich, indywidualne Mistrzostwo Świata na normalnej skoczni. Kolejne zwycięstwa, rekordy. Tak wiele mógłbyś jeszcze osiągnąć.
Jak to wszystko się zabawnie poukładało. Byłeś najlepszy, przez tyle lat. A potem nagle koniec, coś się zablokowało, skończyło. Rozsypało się całe twoje życie, zarówno prywatne, jak i zawodowe. Zostałeś sam, całkiem sam. Bo stchórzyłeś.
Zamiast wykonać kolejny krok z kobietą, którą – jak ci się wtedy jeszcze wydawało – kochałeś, wolałeś się wycofać, zakończyć kilkuletni związek, uciec od dojrzałości, od odpowiedzialności. A niedługo potem kompletnie straciłeś sportową formę, jakby wraz z odejściem tej drobnej blondynki zniknął też cały twój talent.
Zagubiłeś się, na stoliku, zamiast zdrowej kolacji coraz częściej wieczorem stała butelka wina, na początku jeszcze dobrego, tego droższego, potem zaczęło ci być wszystko jedno. Pusty pokój, migoczący ekran telewizora, na ścianie wielkie zdjęcie przedstawiające ośnieżone szczyty twoich ukochanych Alp. I sylwetka twojej ukochanej, domowej skoczni. Bergisel.
– Wrócisz? – ponowiła pytanie, wskazując głową na zdjęcie, na skocznię na ścianie. Niska brunetka, uparta, silna, jedna z tych kobiet, które zawsze radzą sobie ze wszystkim same. Lena. Niedługo po twoim odejściu wprowadziła się do mieszkania nad tobą i natychmiast zaczęła do ciebie przychodzić. Chciała pomóc, nawet, jeśli ty tej pomocy nie chciałeś. Ale Lena się uparła, zaglądała codziennie, pilnowała, żebyś nie pił tyle wina, przynosiła obiady i własnoręcznie upieczone ciasto, wyciągała cię na spacery po Innsbrucku. Była.
A tobie w pewnym momencie jej obecność przestała przeszkadzać, a zaczęła sprawiać przyjemność. Nigdy byś się do tego nie przyznał, ale polubiłeś Lenę, jej głośny śmiech, upór i wiecznie zimne dłonie.
– Nie wiem, Lena, psiakrew – syknąłeś w odpowiedzi. Przewróciła oczami, siedząc na fotelu w twoim mieszkaniu, naprzeciw ciebie, wpatrzona z uwagą w twoje orzechowe oczy i potargane włosy.
– Nie złość się na mnie, bo ja ci nic nie zrobiłam – powiedziała spokojnie, ignorując twoje poirytowanie. Przyzwyczaiła się już do tego. – Niedługo zaczyna się sezon, Kuttin cały czas trzyma dla ciebie miejsce, bo liczy na to, że wrócisz do skakania. Przecież nie skończyłeś kariery, tylko ją zawiesiłeś.
– I nie skakałem od miesięcy.
Znowu przewróciła oczami.
– Ale nazywasz się, jak się nazywasz, za samo nazwisko masz markę u sponsorów i dobre noty u sędziów. A poza tym, skoro Ahonen może miliard razy kończyć karierę i znowu wracać do skoków, albo Nieminen próbować skakać w wieku czterdziestu lat, to ty tym bardziej, Gregor. Rusz tyłek, zarzuć narty na ramię i idźże wreszcie na tę skocznię.
– To nie takie proste – odrzekłeś cicho, próbując się usprawiedliwić, bo tak naprawdę Lena miała rację. Mógłbyś wrócić. Tylko się bałeś.
Bałeś się kolejnej nagonki medialnej, bałeś się presji, której mógłbyś nie udźwignąć, kolejnej fali nienawiści ze strony twoich przeciwników, bałeś się, że po kontuzji nie dałbyś rady dojść do optymalnej formy, bałeś się, że nie sprostałbyś swoim własnym oczekiwaniom, a przecież nie jesteś stworzony do bycia przeciętnym. Wszystko albo nic. Nie umiesz bawić się w półśrodki.
– Nie, Gregor, to właśnie jest takie proste. Zakładasz ten swój śmieszny mundurek, przypinasz narty do butów, siadasz na desce i jedziesz w dół. A potem wiesz, co robić, lepiej, niż ja.
Dla niej wszystko było proste, jej się wszystko udawało. Miała dobrą pracę, masę przyjaciół, skończyła świetne studia, z każdym potrafiła nawiązać dobry kontakt. Dla Leny nie było rzeczy niemożliwych.
Uśmiechnęła się do ciebie, tak delikatnie, ciepło, inaczej, niż zwykle. Łagodnie, a łagodność była ostatnią cechą, o jaką posądziłbyś Lenę. Westchnąłeś, wzrok mimowolnie uciekł ci w stronę szafy, w której wisiały twoje stare kombinezony.
– Nie pozwól, żeby przeszłość cię definiowała – odezwała się po chwili. – Liczy się to, co tu i teraz. Liczysz się ty, nie twój obraz w oczach innych. I dobrze wiesz, Gregor, że nigdy nie będziesz szczęśliwy, jeśli nie wrócisz do skoków.
– A ty? – spytałeś. – Co da szczęście tobie?
Przygryzła wargi, przez moment wyglądała na całkowicie zagubioną. Uciekła wzrokiem w bok.
– Ja mam wszystko – powiedziała w końcu. – Więcej nie będzie.
Wstała, odruchowo przeczesując palcami włosy. Nagle jakaś inna, obca, zagubiona i zdenerwowana.
– Muszę iść – mruknęła. – Przemyśl to, Gregor. I rusz się wreszcie, zrób coś. Wróć. I nie dlatego, że wszyscy tego oczekują. Dlatego, że najbardziej oczekujesz tego ty sam.
Drzwi zamknęły się cicho, pozostawiając się samego ze swoimi myślami. Wpatrywałeś się w zdjęcie skoczni na ścianie. Marzyłeś o niej, tęskniłeś za nią, za tym uczuciem, kiedy jechałeś w dół rozbiegu, a potem odbijałeś się od progu i frunąłeś, wolny, spokojny. Chciałeś wrócić, jeszcze silniejszy, niż kiedykolwiek byłeś.
Sięgnąłeś po komórkę i wybrałeś dobrze znany numer.

Górna Austria, niewielkie miasteczko, kompleks skoczni, z których największa to Aigner-Schanze o punkcie konstrukcyjnym usytuowanym na osiemdziesiątym piątym metrze. Jesteś jej rekordzistą, od września ubiegłego roku, od konkursu Letniej Grand Prix, który wtedy wygrałeś. Twoje ostatnie międzynarodowe zawody, które zakończyłeś na najwyższym stopniu podium. Piękne wspomnienia, wtedy jeszcze wszystko wydawało się proste. Wtedy wydawało Ci się, że zawsze tak będzie, że zawsze będziesz najlepszy.
Z góry patrzyłeś na ośnieżone czubki drzew, na kolorowe dachy domków, na maleńkich ludzi w dole.  Wziąłeś głęboki oddech, spojrzałeś lekko w bok. Trener dał sygnał do startu, miałeś wrażenie, że uśmiechnął się do ciebie zachęcająco. Wiedziałeś, co robić. Umiesz to.
Odepchnąłeś się od belki, na odsłoniętych policzkach czułeś opór powietrza, kiedy pędziłeś w dół rozbiegu. Próg, odbicie, w locie utrzymywanie jak najlepszej, prawidłowej sylwetki, szeroko prowadzone narty, wzrok wbity w dół. Lądowanie, blisko, kilka metrów od punktu konstrukcyjnego. Ale uśmiechałeś się, szeroko, przymknąłeś oczy niczym w ekstazie. Pierwszy skok od zawieszenia kariery, od Bergisel.
Nagle  poczułeś, że wszystko się zmienia, na lepsze, że nareszcie wszystko idzie w tę dobrą stronę. Endorfiny wypełniały twoje żyły, adrenalina wciąż szumiała w uszach po skoku. Przed tobą była jeszcze długa droga, ale zrobiłeś ten pierwszy krok. Przełamałeś własny strach, niepewność, odpowiedziałeś sobie na nurtujące cię pytanie, czy będziesz w ogóle potrafił wrócić. Potrafiłeś. Wrócisz. I wrócisz silniejszy, niż kiedykolwiek.
Kuttin zszedł na rozbieg, podszedł do ciebie. On też się uśmiechał, chociaż nie tak szeroko, jak ty.
– Nieźle, Gregor – odezwał się. – Jak na pierwszy skok po takiej przerwie i takiej kontuzji to nawet dobrze.
– Jeszcze raz – odparłeś. – Teraz będzie jeszcze lepiej.
Zsunąłeś gogle z oczu, odpiąłeś narty od butów i odwróciłeś się, spoglądając na profil skoczni. Górowała nad tobą, majestatyczna, ośnieżona mimo dość wczesnej jeszcze pory roku. Chciałeś próbować, do skutku, aż przypomnisz sobie wszystkie wyuczone reakcje i zachowania. Oddać tysiąc skoków i znowu być najlepszym.
Bo chciałeś wrócić, za wszelką cenę. Silniejszy.

Pierwsze konkursy oglądałeś w telewizji, w spokoju trenowałeś, dochodziłeś do formy, za wszelką cenę hamując własną niecierpliwość. Nie chciałeś wracać zbyt wcześnie, tylko po to, żeby pokazać się w kwalifikacjach i przybić sobie piątkę z dawno niewidzianymi kolegami. Jeśli wrócić, to po to, by rywalizować z najlepszymi. Zawsze tylko tego chciałeś w skokach. Być jednym z najlepszych, nie przeciętniakiem.
I wreszcie nadszedł Nowy Rok. Czekałeś na to od dawna, czekali wszyscy interesujący się tą dyscypliną. Czwarty stycznia. Zawody w twoim mieście, na twojej skoczni. Rok temu tutaj postanowiłeś zawiesić karierę. Dziś wracasz.
W kwalifikacjach byłeś szósty, i choć wszyscy gratulowali ci świetnego wyniku, ty byłeś na siebie wściekły, bo chciałeś zacząć od wygranej. Szóste miejsce uznałeś za porażkę, ale ona tylko bardziej cię zmotywowała, by dzień później walczyć z całych sił o jak najlepszą lokatę. W parze mierzysz się ze swoim rodakiem, Aschenwaldem. Jest od ciebie młodszy i wielu widzi w nim nadzieję austriackich skoków. Ale przecież ty jeszcze nie złożyłeś broni, jeszcze nie powiedziałeś ostatniego słowa.
Skaczesz jako drugi z pary, czekasz na górze, kiedy twój rywal leci. Słyszysz wiwat publiczności, Philipp musiał dobrze skoczyć. Przygryzasz wargę, przez moment ogarniają cię wątpliwości. A potem spoglądasz na Alpy górujące nad Innsbruckiem. Robiłeś to tysiące razy. Umiesz skakać. Skoczysz.
Siadasz na belce, kibice krzyczą, klaszczą, ale wyłączasz się na otaczające cię dźwięki, skupiasz się tylko na tym, co przed tobą, co za chwilę zrobisz. Poprawiasz gogle, bierzesz głęboki oddech. Kuttin daje ci sygnał z gniazda trenerskiego, a ty posłusznie odpychasz się od belki.
Wyuczone, wytrenowane ruchy, ciało współpracuje dokładnie tak, jak powinno, narty dają się z łatwością prowadzić w powietrzu, a lekki wiatr pomaga, a nie utrudnia lot. Lądowanie, dojazd do linii stworzonej ze szpaleru choinek wetkniętych w śnieg, zatrzymanie na przeciwstoku. Dopiero teraz dociera do ciebie tumult z trybun. Patrzysz na ekran, na swoją odległość i noty sędziów. Jest dobrze. Nawet bardzo dobrze.
Uśmiechasz się, ściskasz dłoń Aschenwalda, ten klepie cię po ramieniu i mówi kilka słów, ledwo słyszalnych we wrzasku kibiców.
– Wiedziałem, że wrócisz silniejszy.
Schodzisz z zeskoku, za bandy, niedługo musisz wracać na górę, bo awansowałeś do drugiej serii zawodów. Uśmiech nie znika z twojej twarzy.
– Gregor!
Znajomy głos. Lena przepycha się przez tłum w sektorze obok, podchodzi do ogrodzenia.
– Mówiłam, że dasz radę – krzyczy, próbując zagłuszyć owacje kibiców wokół niej. Kiwasz głową.
– Jeszcze druga seria – odpowiadasz. – Zobaczymy się później.
Na górze oczekiwanie na swój skok, rozmowy z innymi zawodnikami. Wszyscy gratulują ci udanej próby, jakby autentycznie cieszyli się z twojego powrotu. Może faktycznie tak jest, może oni wszyscy chcą wierzyć, że w tym sporcie da się osiągnąć wszystko, da się wygrywać kilkadziesiąt razy i bić wszystkie rekordy. Może oni też potrzebują twojej dobrej dyspozycji, może potrzebują kogoś, na kogo mogą patrzeć, podziwiać i zazdrościć.
A może po prostu, po ludzku, dobrze ci życzą, bo nikt nie lubi patrzeć na ludzi, w których całkiem zgasło światło.
Skaczesz pod koniec stawki, po pierwszej serii zajmujesz piątą pozycję, fantastyczny wynik. Znowu siadasz na belce, znowu wyłączasz się na otoczenie, jesteś ty, chorągiewka w dłoni trenera i twoja ukochana Bergisel. Sygnał, jazda w dół rozbiegu, odbicie, lot, lądowanie. Rutyna, wyuczone odruchy biorą górę nad umysłem, pojawia się automatyzm, który dla wielu jest tak kluczowy, by wygrywać w tym sporcie.
Skok jeszcze lepszy, niż w pierwszej serii, znowu nie przestajesz się uśmiechać, znowu tłum wiwatuje, a Lena macha z pierwszego rzędu.
Powinieneś jej podziękować, bez niej nic z tego wszystkiego by ci się nie udało. Dawno nie miałeś okazji z nią o tym wszystkim porozmawiać, skupiony na treningach, cały czas na skoczni albo na siłowni.
Na chwilę zajmujesz miejsce przeznaczone dla lidera konkursu, po dwóch skokach oddajesz je Prevcowi i zawody kończysz jako trzeci.
Podium, pierwsze od tylu miesięcy. W pierwszych zawodach po powrocie, na swojej rodzimej skoczni. Dostajesz kwiaty, jakiś bibelot na pamiątkę, ale to przecież  jest tak naprawdę nieważne. Wróciłeś. Silniejszy niż kiedykolwiek. Silniejszy przeszłością, upadkiem i powstaniem, bolesnym doświadczeniem tego uczucia pustki i mroku wewnątrz. Silniejszy rozstaniem i powrotem.
Kiedy kibice zaczynają opuszczać teren skoczni, do ciebie podchodzi twoja kobieta. Kolejny powrót. Duma schowana do kieszeni, ogromny bukiet róż i przyznanie się do błędu. W Sylwestra zaręczyłeś się z Sandrą i ten krok też pomógł ci w tak udanym powrocie do skakania.
Zarzuca ci ręce na szyję i całuje w policzek, śmiejąc się. Ponad jej ramieniem widzisz nagle Lenę, stojącą przy bandach, zaraz za wejściem na zeskok, zatrzymaną wpół kroku. Jest zbyt daleko, byś mógł dokładnie zobaczyć jej twarz, ale masz wrażenie, że aż tutaj czujesz bijący od niej smutek. Odwraca się i wybiega z ośnieżonego terenu skoczni.
A ty, wtulony w twoją narzeczoną, nagle masz odpowiedź na pytanie, które jej kiedyś zadałeś. Nagle rozumiesz, kim dla Leny byłeś, co dałoby jej szczęście. I dlaczego nigdy tego szczęścia nie osiągnie.

Silniejszy. Ale czasem twoja siła jest słabością innych.

~*~
Wraca, Gregor wraca. I wiem, że odpuszcza TCS, że mierzy w mistrzostwa w Lahti, że może pojawi się w Engelbergu. Ale mój cyrk, moje małpy, symbolika powrotu właśnie na Bergisel jest dla mnie zbyt piękna, żeby gdziekolwiek indziej opisać jego powrót.
Trochę zaklinam rzeczywistość wynikiem, bo racjonalnie nie spodziewam się cudów i będę szczęśliwa, jeśli w pierwszym swoim konkursie bez problemu zapunktuje. Ale najbardziej cieszy sam powrót.
A przy okazji przypominam sobie, że umiem coś pisać, że to lubię i że czasem jestem w stanie coś skończyć. Chociażby miniaturkę.