–
Wrócisz?
Przez cały czas to samo pytanie, padające z różnych ust,
dzień w dzień, od tylu dni, tygodni, miesięcy. W wiadomościach na portalach
społecznościowych, w esemesach, telefonach, twarzą w twarz. Ciągle to samo. Czy
wrócisz.
Chciałbyś. O niczym innym nie marzysz i nic innego
przecież nie umiesz. I to nieprawda, że wygrałeś już wszystko, co dało się
wygrać w tym sporcie. Jeszcze tak wiele przed tobą, przecież mógłbyś jeszcze
trenować przez tyle lat, jesteś młody, tyle mógłbyś jeszcze osiągnąć. Złoto
Igrzysk Olimpijskich, indywidualne Mistrzostwo Świata na normalnej skoczni.
Kolejne zwycięstwa, rekordy. Tak wiele mógłbyś jeszcze osiągnąć.
Jak to wszystko się zabawnie poukładało. Byłeś najlepszy,
przez tyle lat. A potem nagle koniec, coś się zablokowało, skończyło. Rozsypało
się całe twoje życie, zarówno prywatne, jak i zawodowe. Zostałeś sam, całkiem
sam. Bo stchórzyłeś.
Zamiast wykonać kolejny krok z kobietą, którą – jak ci
się wtedy jeszcze wydawało – kochałeś, wolałeś się wycofać, zakończyć
kilkuletni związek, uciec od dojrzałości, od odpowiedzialności. A niedługo
potem kompletnie straciłeś sportową formę, jakby wraz z odejściem tej drobnej
blondynki zniknął też cały twój talent.
Zagubiłeś się, na stoliku, zamiast zdrowej kolacji coraz
częściej wieczorem stała butelka wina, na początku jeszcze dobrego, tego
droższego, potem zaczęło ci być wszystko jedno. Pusty pokój, migoczący ekran
telewizora, na ścianie wielkie zdjęcie przedstawiające ośnieżone szczyty twoich
ukochanych Alp. I sylwetka twojej ukochanej, domowej skoczni. Bergisel.
– Wrócisz? – ponowiła pytanie, wskazując głową na
zdjęcie, na skocznię na ścianie. Niska brunetka, uparta, silna, jedna z tych
kobiet, które zawsze radzą sobie ze wszystkim same. Lena. Niedługo po twoim
odejściu wprowadziła się do mieszkania nad tobą i natychmiast zaczęła do ciebie
przychodzić. Chciała pomóc, nawet, jeśli ty tej pomocy nie chciałeś. Ale Lena
się uparła, zaglądała codziennie, pilnowała, żebyś nie pił tyle wina,
przynosiła obiady i własnoręcznie upieczone ciasto, wyciągała cię na spacery po
Innsbrucku. Była.
A tobie w pewnym momencie jej obecność przestała
przeszkadzać, a zaczęła sprawiać przyjemność. Nigdy byś się do tego nie
przyznał, ale polubiłeś Lenę, jej głośny śmiech, upór i wiecznie zimne dłonie.
– Nie wiem, Lena, psiakrew – syknąłeś w odpowiedzi. Przewróciła
oczami, siedząc na fotelu w twoim mieszkaniu, naprzeciw ciebie, wpatrzona z
uwagą w twoje orzechowe oczy i potargane włosy.
– Nie złość się na mnie, bo ja ci nic nie zrobiłam – powiedziała
spokojnie, ignorując twoje poirytowanie. Przyzwyczaiła się już do tego. –
Niedługo zaczyna się sezon, Kuttin cały czas trzyma dla ciebie miejsce, bo
liczy na to, że wrócisz do skakania. Przecież nie skończyłeś kariery, tylko ją
zawiesiłeś.
– I nie skakałem od miesięcy.
Znowu przewróciła oczami.
– Ale nazywasz się, jak się nazywasz, za samo nazwisko
masz markę u sponsorów i dobre noty u sędziów. A poza tym, skoro Ahonen może
miliard razy kończyć karierę i znowu wracać do skoków, albo Nieminen próbować
skakać w wieku czterdziestu lat, to ty tym bardziej, Gregor. Rusz tyłek, zarzuć
narty na ramię i idźże wreszcie na tę skocznię.
– To nie takie proste – odrzekłeś cicho, próbując się
usprawiedliwić, bo tak naprawdę Lena miała rację. Mógłbyś wrócić. Tylko się bałeś.
Bałeś się kolejnej nagonki medialnej, bałeś się presji,
której mógłbyś nie udźwignąć, kolejnej fali nienawiści ze strony twoich
przeciwników, bałeś się, że po kontuzji nie dałbyś rady dojść do optymalnej
formy, bałeś się, że nie sprostałbyś swoim własnym oczekiwaniom, a przecież nie
jesteś stworzony do bycia przeciętnym. Wszystko albo nic. Nie umiesz bawić się
w półśrodki.
– Nie, Gregor, to właśnie jest takie proste. Zakładasz
ten swój śmieszny mundurek, przypinasz narty do butów, siadasz na desce i
jedziesz w dół. A potem wiesz, co robić, lepiej, niż ja.
Dla niej wszystko było proste, jej się wszystko udawało.
Miała dobrą pracę, masę przyjaciół, skończyła świetne studia, z każdym
potrafiła nawiązać dobry kontakt. Dla Leny nie było rzeczy niemożliwych.
Uśmiechnęła się do ciebie, tak delikatnie, ciepło, inaczej,
niż zwykle. Łagodnie, a łagodność była ostatnią cechą, o jaką posądziłbyś Lenę.
Westchnąłeś, wzrok mimowolnie uciekł ci w stronę szafy, w której wisiały twoje
stare kombinezony.
– Nie pozwól, żeby przeszłość cię definiowała – odezwała
się po chwili. – Liczy się to, co tu i teraz. Liczysz się ty, nie twój obraz w
oczach innych. I dobrze wiesz, Gregor, że nigdy nie będziesz szczęśliwy, jeśli
nie wrócisz do skoków.
– A ty? – spytałeś. – Co da szczęście tobie?
Przygryzła wargi, przez moment wyglądała na całkowicie
zagubioną. Uciekła wzrokiem w bok.
– Ja mam wszystko – powiedziała w końcu. – Więcej nie
będzie.
Wstała, odruchowo przeczesując palcami włosy. Nagle jakaś
inna, obca, zagubiona i zdenerwowana.
– Muszę iść – mruknęła. – Przemyśl to, Gregor. I rusz się
wreszcie, zrób coś. Wróć. I nie dlatego, że wszyscy tego oczekują. Dlatego, że
najbardziej oczekujesz tego ty sam.
Drzwi zamknęły się cicho, pozostawiając się samego ze
swoimi myślami. Wpatrywałeś się w zdjęcie skoczni na ścianie. Marzyłeś o niej, tęskniłeś
za nią, za tym uczuciem, kiedy jechałeś w dół rozbiegu, a potem odbijałeś się
od progu i frunąłeś, wolny, spokojny. Chciałeś wrócić, jeszcze silniejszy, niż
kiedykolwiek byłeś.
Sięgnąłeś po komórkę i wybrałeś dobrze znany numer.
Górna Austria, niewielkie miasteczko, kompleks skoczni, z
których największa to Aigner-Schanze o punkcie konstrukcyjnym usytuowanym na
osiemdziesiątym piątym metrze. Jesteś jej rekordzistą, od września ubiegłego
roku, od konkursu Letniej Grand Prix, który wtedy wygrałeś. Twoje ostatnie
międzynarodowe zawody, które zakończyłeś na najwyższym stopniu podium. Piękne
wspomnienia, wtedy jeszcze wszystko wydawało się proste. Wtedy wydawało Ci się,
że zawsze tak będzie, że zawsze będziesz najlepszy.
Z góry patrzyłeś na ośnieżone czubki drzew, na kolorowe
dachy domków, na maleńkich ludzi w dole.
Wziąłeś głęboki oddech, spojrzałeś lekko w bok. Trener dał sygnał do
startu, miałeś wrażenie, że uśmiechnął się do ciebie zachęcająco. Wiedziałeś,
co robić. Umiesz to.
Odepchnąłeś się od belki, na odsłoniętych policzkach
czułeś opór powietrza, kiedy pędziłeś w dół rozbiegu. Próg, odbicie, w locie utrzymywanie
jak najlepszej, prawidłowej sylwetki, szeroko prowadzone narty, wzrok wbity w
dół. Lądowanie, blisko, kilka metrów od punktu konstrukcyjnego. Ale uśmiechałeś
się, szeroko, przymknąłeś oczy niczym w ekstazie. Pierwszy skok od zawieszenia
kariery, od Bergisel.
Nagle poczułeś, że
wszystko się zmienia, na lepsze, że nareszcie wszystko idzie w tę dobrą stronę.
Endorfiny wypełniały twoje żyły, adrenalina wciąż szumiała w uszach po skoku. Przed
tobą była jeszcze długa droga, ale zrobiłeś ten pierwszy krok. Przełamałeś
własny strach, niepewność, odpowiedziałeś sobie na nurtujące cię pytanie, czy
będziesz w ogóle potrafił wrócić. Potrafiłeś. Wrócisz. I wrócisz silniejszy,
niż kiedykolwiek.
Kuttin zszedł na rozbieg, podszedł do ciebie. On też się
uśmiechał, chociaż nie tak szeroko, jak ty.
– Nieźle, Gregor – odezwał się. – Jak na pierwszy skok po
takiej przerwie i takiej kontuzji to nawet dobrze.
– Jeszcze raz – odparłeś. – Teraz będzie jeszcze lepiej.
Zsunąłeś gogle z oczu, odpiąłeś narty od butów i
odwróciłeś się, spoglądając na profil skoczni. Górowała nad tobą,
majestatyczna, ośnieżona mimo dość wczesnej jeszcze pory roku. Chciałeś
próbować, do skutku, aż przypomnisz sobie wszystkie wyuczone reakcje i zachowania.
Oddać tysiąc skoków i znowu być najlepszym.
Bo chciałeś wrócić, za wszelką cenę. Silniejszy.
Pierwsze konkursy oglądałeś w telewizji, w spokoju
trenowałeś, dochodziłeś do formy, za wszelką cenę hamując własną niecierpliwość.
Nie chciałeś wracać zbyt wcześnie, tylko po to, żeby pokazać się w
kwalifikacjach i przybić sobie piątkę z dawno niewidzianymi kolegami. Jeśli
wrócić, to po to, by rywalizować z najlepszymi. Zawsze tylko tego chciałeś w
skokach. Być jednym z najlepszych, nie przeciętniakiem.
I wreszcie nadszedł Nowy Rok. Czekałeś na to od dawna,
czekali wszyscy interesujący się tą dyscypliną. Czwarty stycznia. Zawody w
twoim mieście, na twojej skoczni. Rok temu tutaj postanowiłeś zawiesić karierę.
Dziś wracasz.
W kwalifikacjach byłeś szósty, i choć wszyscy gratulowali
ci świetnego wyniku, ty byłeś na siebie wściekły, bo chciałeś zacząć od
wygranej. Szóste miejsce uznałeś za porażkę, ale ona tylko bardziej cię
zmotywowała, by dzień później walczyć z całych sił o jak najlepszą lokatę. W
parze mierzysz się ze swoim rodakiem, Aschenwaldem. Jest od ciebie młodszy i
wielu widzi w nim nadzieję austriackich skoków. Ale przecież ty jeszcze nie
złożyłeś broni, jeszcze nie powiedziałeś ostatniego słowa.
Skaczesz jako drugi z pary, czekasz na górze, kiedy twój
rywal leci. Słyszysz wiwat publiczności, Philipp musiał dobrze skoczyć.
Przygryzasz wargę, przez moment ogarniają cię wątpliwości. A potem spoglądasz
na Alpy górujące nad Innsbruckiem. Robiłeś to tysiące razy. Umiesz skakać.
Skoczysz.
Siadasz na belce, kibice krzyczą, klaszczą, ale wyłączasz
się na otaczające cię dźwięki, skupiasz się tylko na tym, co przed tobą, co za
chwilę zrobisz. Poprawiasz gogle, bierzesz głęboki oddech. Kuttin daje ci
sygnał z gniazda trenerskiego, a ty posłusznie odpychasz się od belki.
Wyuczone, wytrenowane ruchy, ciało współpracuje dokładnie
tak, jak powinno, narty dają się z łatwością prowadzić w powietrzu, a lekki
wiatr pomaga, a nie utrudnia lot. Lądowanie, dojazd do linii stworzonej ze
szpaleru choinek wetkniętych w śnieg, zatrzymanie na przeciwstoku. Dopiero
teraz dociera do ciebie tumult z trybun. Patrzysz na ekran, na swoją odległość
i noty sędziów. Jest dobrze. Nawet bardzo dobrze.
Uśmiechasz się, ściskasz dłoń Aschenwalda, ten klepie cię
po ramieniu i mówi kilka słów, ledwo słyszalnych we wrzasku kibiców.
– Wiedziałem, że wrócisz silniejszy.
Schodzisz z zeskoku, za bandy, niedługo musisz wracać na
górę, bo awansowałeś do drugiej serii zawodów. Uśmiech nie znika z twojej
twarzy.
– Gregor!
Znajomy głos. Lena przepycha się przez tłum w sektorze
obok, podchodzi do ogrodzenia.
– Mówiłam, że dasz radę – krzyczy, próbując zagłuszyć
owacje kibiców wokół niej. Kiwasz głową.
– Jeszcze druga seria – odpowiadasz. – Zobaczymy się
później.
Na górze oczekiwanie na swój skok, rozmowy z innymi
zawodnikami. Wszyscy gratulują ci udanej próby, jakby autentycznie cieszyli się
z twojego powrotu. Może faktycznie tak jest, może oni wszyscy chcą wierzyć, że
w tym sporcie da się osiągnąć wszystko, da się wygrywać kilkadziesiąt razy i
bić wszystkie rekordy. Może oni też potrzebują twojej dobrej dyspozycji, może
potrzebują kogoś, na kogo mogą patrzeć, podziwiać i zazdrościć.
A może po prostu, po ludzku, dobrze ci życzą, bo nikt nie
lubi patrzeć na ludzi, w których całkiem zgasło światło.
Skaczesz pod koniec stawki, po pierwszej serii zajmujesz
piątą pozycję, fantastyczny wynik. Znowu siadasz na belce, znowu wyłączasz się
na otoczenie, jesteś ty, chorągiewka w dłoni trenera i twoja ukochana Bergisel.
Sygnał, jazda w dół rozbiegu, odbicie, lot, lądowanie. Rutyna, wyuczone odruchy
biorą górę nad umysłem, pojawia się automatyzm, który dla wielu jest tak
kluczowy, by wygrywać w tym sporcie.
Skok jeszcze lepszy, niż w pierwszej serii, znowu nie
przestajesz się uśmiechać, znowu tłum wiwatuje, a Lena macha z pierwszego
rzędu.
Powinieneś jej podziękować, bez niej nic z tego wszystkiego
by ci się nie udało. Dawno nie miałeś okazji z nią o tym wszystkim porozmawiać,
skupiony na treningach, cały czas na skoczni albo na siłowni.
Na chwilę zajmujesz miejsce przeznaczone dla lidera
konkursu, po dwóch skokach oddajesz je Prevcowi i zawody kończysz jako trzeci.
Podium, pierwsze od tylu miesięcy. W pierwszych zawodach
po powrocie, na swojej rodzimej skoczni. Dostajesz kwiaty, jakiś bibelot na
pamiątkę, ale to przecież jest tak naprawdę
nieważne. Wróciłeś. Silniejszy niż kiedykolwiek. Silniejszy przeszłością,
upadkiem i powstaniem, bolesnym doświadczeniem tego uczucia pustki i mroku
wewnątrz. Silniejszy rozstaniem i powrotem.
Kiedy kibice zaczynają opuszczać teren skoczni, do ciebie
podchodzi twoja kobieta. Kolejny powrót. Duma schowana do kieszeni, ogromny
bukiet róż i przyznanie się do błędu. W Sylwestra zaręczyłeś się z Sandrą i ten
krok też pomógł ci w tak udanym powrocie do skakania.
Zarzuca ci ręce na szyję i całuje w policzek, śmiejąc
się. Ponad jej ramieniem widzisz nagle Lenę, stojącą przy bandach, zaraz za
wejściem na zeskok, zatrzymaną wpół kroku. Jest zbyt daleko, byś mógł dokładnie
zobaczyć jej twarz, ale masz wrażenie, że aż tutaj czujesz bijący od niej
smutek. Odwraca się i wybiega z ośnieżonego terenu skoczni.
A ty, wtulony w twoją narzeczoną, nagle masz odpowiedź na
pytanie, które jej kiedyś zadałeś. Nagle rozumiesz, kim dla Leny byłeś, co
dałoby jej szczęście. I dlaczego nigdy tego szczęścia nie osiągnie.
Silniejszy. Ale czasem twoja siła jest słabością innych.
~*~
Wraca, Gregor wraca. I wiem, że odpuszcza TCS, że mierzy w mistrzostwa w Lahti, że może pojawi się w Engelbergu. Ale mój cyrk, moje małpy, symbolika powrotu właśnie na Bergisel jest dla mnie zbyt piękna, żeby gdziekolwiek indziej opisać jego powrót.
Trochę zaklinam rzeczywistość wynikiem, bo racjonalnie nie spodziewam się cudów i będę szczęśliwa, jeśli w pierwszym swoim konkursie bez problemu zapunktuje. Ale najbardziej cieszy sam powrót.
A przy okazji przypominam sobie, że umiem coś pisać, że to lubię i że czasem jestem w stanie coś skończyć. Chociażby miniaturkę.
OMÓJBOŻESIEMAGRIN.
OdpowiedzUsuńkurde, jak on wróci to będę biegać po suficie, bo chociaż ostatnio ze skokami mi po drodze tak jak z boksem, czyli prawie wcale, to gregor był moją gimnazjalną miłością, mam do niego sentyment i wierzę, że jak już będzie, to coś na pewno jeszcze osiągnie.
kurde, jestem chyba w takim momencie, że bardziej utożsamiam się z tym gregorem, który siedzi i nic nie robi, w zasadzie tylko pije (tzn ja chyba nie piję aż tyle lol). wiesz, chciałabym być tak na fali jak w maturalnej klasie, gdy zdawałam wszystkie egzaminy językowe, rozpieprzałam olimpiadę i takie tam, a teraz wszystko jakoś sypie mi się z rąk. no i właśnie dlatego jak usłyszałam, że gregor na chwilę mówi "pa" skokom, to pomyślałam sobie, że mimo wszystko fajnie, że nie udaje, że jest kozakiem, ale właśnie takim zwykłym człowiekiem, jak kurde każdy w sumie.
bo nam się wydaje, że jak sportowiec, to głowa ze stali.
gówno prawda.
no i pojawia się ona. i kurde, wiedziałam, znając Ciebie, że to się nie skończy tak, jak każdy by chciał. no bo, kuczę, strasznie fajnie, że wrócił, że się zszedł z sandrą i w ogóle, ale kurde, lenaaaaa. fakt, że on się w niej przez ten czas nie zakochał, świadczy o tym, że jednak trochę głupi jest no. ale ona nie lepsza - w końcu nie pisnęła ani słówka.
ale tak to czasem jest, że jak się kogoś kocha, to nawet, jeśli to ma przynieść cierpienie, to będzie się siedzieć cicho, byle tylko nawet w jakiś sposób z tym kimś być.
czekam na niego, czekam przepotwornie i cieszę się tak bardzo, że wróciłaś, że rety <3
buziak.
ej Grin <3
OdpowiedzUsuńWrócę w weekend!
Myślę, że trafiłaś w sedno z tym tekstem, że właśnie podobne myśli siedziały w głowie Gregora. Wciąż siedzą. I mam nadzieję, że u tego prawdziwego Gregora wszystko skończy się tak, jak skończyło się u Twojego Gregora. Ale ja już od dawna wiem, że jak nikt potrafisz oddać ludzkie odczucia, że wszystkie Twoje teksty są po prostu strasznie prawdziwe.
UsuńI wiesz, czasami zauważałam takie leciutkie nawiązania do Twoje wcześniejszego jednoparta o Gregorze i to w sumie też mi się podobało :D
Boże, to by było takie piękne i symboliczne, gdyby faktycznie wrócił na swojej Bergisel.
No dobra, myślałam, że napiszę lepszy komentarz, ale znowu w życiu mi nie wyszło eh.
W każdym razie, ściskam Cię mocno, Serduszko! I wiedz, że odwaliłaś kawał dobrej roboty z tym tekstem!
O rany, rany, rany!
OdpowiedzUsuńTotalnie nie mogłam przejść obojętnie obok tej miniaturki. Tym bardziej, że to Gregor, paskuda, z którą od dwóch lat jestem w naprawdę dobrej relacji i której powrotu na skocznię pragnę jak nikogo innego (biorąc pod uwagę tylko te możliwe powroty).
Ale okej, to Gregor. Gregor i wizja jego powrotu. Dokładnie taka, jaką bym dla niego chciała. Innsbruck, Bergisel... Totalnie właśnie tam widzę jego wielki come back, a nie w jakimś Engelbergu. On, na "swojej" skoczni, przed swoimi kibicami... Kurczę, piękne by to było.
Rety, to było krótkie, ale takie dobre. TAKIE DOBRE! Tyle uczuć w jednym człowieku, wielki przegrany sportowiec, droga w dół i chęć wrócenia na szczyt. Łał, naprawdę świetnie to napisałaś. Te kolejne etapy powrotu, poczynając od impulsu, rozmowy, przez decyzję, pierwsze skoki po przerwie, aż po konkurs... Cóż mogę powiedzieć? Wciąż się uśmiecham, choć nie dla każdego skończyło się to szczęśliwie.
Przepraszam za jakość tego komentarza, kompletnie w nie nie potrafię, ale chciałam Ci napisać, że przeczytałam, że jestem zachwycona i cóż... czekam razem z Tobą na Grześka na skoczni.
Ściskam!
to był kawałek ładnego sentymentu. ciepłego. i bardzo ludzkiego. tak sobie myślę, że zgrabnie oddałaś gregora i to, co się dzieje w jego głowie. niesamowite, jaką człowiek jest skomplikowaną istotą i jak potrafi sam sobie skomplikować to, co teoretycznie mogłoby wydawać się proste. "raz na wozie, a raz pod", to mi przychodzi do głowy, gdy myślę o schlierenzauerze, który jest człowiekiem jak każdy i z którego ostatnimi laty to człowieczeństwo wreszcie wyszło. przypuszczam, że nie wszyscy potrafiliby to tak sprawnie napisać, bo dużo tu wyczuwałam takiej Twojej własnej, prywatnej więzi z bohaterem. on mi się zawsze kojarzył z Tobą i ten tekst jakby tylko to potwierdził. życzę i Tobie, i jemu, by rzeczywistość ułożyła się podobnie. swoją drogą czytając to przyszło mi do głowy, że pasja stanowiąca zarazem pracę bywa w pewien sposób toksyczna, bo z jednej strony pozwala spełniać marzenia i realizować własne ucierane przez lata w głowie wizje, a z drugiej w pewnym momencie może zacząć człowieka z łatwością oplatać, przygniatać, do tego stopnia, że zaczyna on tracić grunt pod nogami. przerażający paradoks, ale bardzo prawdziwy. cieszę się, że poznał lenę i że poniekąd dzięki niej stanął na nogi. potrzebował tego czasu, by złapać oddech i jednak ten grunt nogami wreszcie wychwycić. chociaż to zdanie akurat w przypadku skoków narciarskich wydaje się nieco nietrafione.
OdpowiedzUsuńfajnie, że jesteś.
Jakoś tak się stało, że dopiero teraz znalazłam czas, mimo że przeczytałam dawno temu. Lubię Twojego Gregora, gdzie by się nie pojawił, pewnie dlatego, że Ty go lubisz, a wtedy postać zawsze wychodzi lepiej. Podoba mi się, że Twój Schliri jest zawsze tą samą osobą, odrobinę mroczną, osamotnioną i delikatnie, mniej lub bardziej świadomie, okrutną. Kupuję go i z przyjemnością napiłabym się z nim wina. No i przeczytała coś Twojego z nim w roli głównej. Znów.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Kurczę, jakie to dobre.
OdpowiedzUsuńTrafiłaś w dziesiątkę z tą wizją powrotu - widziałam to dokładnie tak samo. Innsbruck, Bergisel. Jego kraj, jego kibice, jego skocznia. Szkoda, że do tego jednak nie doszło, ale cieszy, że zobaczymy go prawdopodobnie już za tydzień.
Fenomenalnie to napisałaś, kolejne kroki, które robił w stronę tego najważniejszego dnia, zaczynając od rozmowy z Leną, przez pierwsze skoki na Aigner-Schanze, kończąc na konkursie. Szkoda, że to się tak nie potoczyło, bo byłoby mega symboliczne, nawet gdyby zamiast podium uplasował się na przełomie drugiej i trzeciej dziesiątki.
Jest mi strasznie głupio i źle, że trafiłam do ciebie dopiero teraz, bo widzę, jak dużo traciłam. Pisz więcej i częściej, Grin, bo super ci to wychodzi!
Ściskam <3