sobota, 3 lutego 2018

[18] Bezsenność

Bezsenność.
Kolejną noc z rzędu wpatrywała się w sufit, otulona czerwonym kocem, z pogryzionymi do krwi wargami i łzami dosychającymi na bladych policzkach. Ze wszech stron atakowana, od wewnątrz własną, poranioną psychiką, z zewnątrz przez osoby, teoretycznie bliskie, najbliższe, praktycznie oddalone o emocjonalny dystans lat świetlnych. Jak lustro upuszczone z niedużej wysokości, nadal można się w nim przeglądać, fragmenty nadal tkwią na swoich miejscach. W zasadzie jest całe. Tylko mocno porysowane i nie działa już tak, jak powinno.
Słabe światło lampek choinkowych zawieszonych pod sufitem delikatnie rozpraszało ciemność. Bolesne słowa ciągle dźwięczały w uszach. Niewarta, niewarta, niewarta… Niewarta zachodu, poświęconego czasu, twoje studia mnie nie interesują, nikt normalny nie chce słuchać o tym, co ciebie interesuje, a twoi przyjaciele spędzają z tobą czas tylko z litości. Litania wyrzutów, wymówek, oskarżeń, ataków i bolesnych uwag, kolejna noc, kiedy zaśnie o czwartej nad ranem, wtulając twarz w mokrą od łez poduszkę. Rozczarowanie.
Boli, kiedy się jest rozczarowaniem dla własnej matki.
Pogryzione do krwi wargi, bo nie wolno jej płakać, ona jest na to zbyt silna, zbyt uparta, za dużo przeszła, żeby teraz się poddawać.
Migająca dioda na telefonie. Wiadomość od Janka. Dzięki za dzisiaj, dużo mi dała nasza rozmowa. Jesteś wspaniałą przyjaciółką.
Uśmiechnęła się smutno. Przyjaciółką. Zawsze mogła na niego liczyć, na jego wsparcie, dobre słowo, pomoc, radę, wysłuchanie, uśmiech. Prawdziwy przyjaciel. Tylko ona zapragnęła więcej.
Chodzące studium sprzeczności, od zawsze kocha góry i ma lęk wysokości. Chciała się wreszcie przełamać, pokonać kolejną barierę, pokazać sobie, że nie jest tak słaba, jak myślała. A Bieszczady przecież nawet nie są tak wysokie. Połoniny ją zachwyciły, Wetlińską zdobyła bez problemu. Ale potem spadł deszcz, szlak stał się śliski, a ona musiała spoglądać w dół. Została z tyłu grupy, szła dużo wolniej niż pozostali. Oni się nie bali, śmiali się, żartowali, nie zauważali nawet jej braku. Tylko on zorientował się, że brakuje jej ironicznych uwag i głośnego śmiechu. Janek. Cofnął się, wrócił po nią, chwycił za dłonie i krok po kroku sprowadzał na sam dół. A na dole otarł jej łzy upokorzenia z policzków, przytulił i zapewnił, że to normalne i nie ma się czego wstydzić. Wieczorem grał na gitarze, wpatrzony w gwiazdy, a ona obserwowała go w milczeniu, bojąc się słowami spłoszyć atmosferę intymnego porozumienia pomiędzy nimi. Spojrzał na nią, uśmiechnął się, zagrał jej ulubioną piosenkę. Wspominała tę chwilę wiele razy, jego ciepłe spojrzenie zielonych oczu. To w tym spojrzeniu się zakochała.
Strach, przed nieznanym, przed zmianami, przed tym, że wyznając miłość, straci jego przyjaźń. Że nie odwzajemnia jej uczucia albo że odwzajemnia, ale im się nie uda, bo związek to coś zupełnie innego niż koleżeństwo. Że znowu coś spieprzy, kolejną relację, która jest dobra, która tyle jej daje.
Słońce wzeszło nad horyzontem, rozjaśniając stopniowo jej pokój i oświetlając błyszczące od łez, blade policzki.

Bezsenność.
Niespodziewane wyznanie kilka godzin wcześniej nagle zburzyło smutny ład w jej głowie. Uczucie, którego ze strony Janka się nie spodziewała. Rozmowa w samochodzie, najpierw jej łzy, ocierane przez niego, potem milczenie, bliskość, dotyk skóry, kiedy ona nadal nie dopuszczała do siebie myśli, że mógłby ją pokochać. Bliskość, drżenie, spojrzenie prosto w oczy i jego ucieczka, bo chciałby ją pocałować, a nie miał pewności, czy ona też by tego chciała. Obietnica rozmowy za dwa dni, kiedy opadną z nich emocje, bo tyle rzeczy muszą sobie wyjaśnić.
Nadzieja, strach, niepewność, kompletny brak smutnego, bolesnego spokoju, do którego przywykła. Zastanawiała się, co powie mu za dwa dni, kiedy spotkają się, usiądą, by porozmawiać o tym wszystkim, co dzieje się w ich sercach. Przekonana, że on powie jej, że to był impuls, dziwna atmosfera bliskości pomiędzy nimi, przyjaźń wzięta za coś więcej.
Niepewna siebie, przekonana, że nikt nie byłby w stanie jej pokochać. Zniszczona przez dwadzieścia lat wymówek, bolesnych uwag, spychania na margines, odepchnięcia, poczucia bycia niechcianą, poczucia bycia rozczarowaniem.
Idealny miałby pokochać ją, przeciwieństwo ideału?
Słońce wzeszło nad horyzontem, oświetlając pierwszymi promieniami jej szeroko otwarte oczy.

Bezsenność.
Niedowierzanie. Szczęście, jakiego wcześniej nie czuła. Niepewność, że po raz kolejny spieprzy coś, na czym jej zależy.
Głowa pełna pytań, ale powiedział jej, że wtedy, w górach, zrozumiał, że się w niej zakochał. Że taka nieidealna jest jego ideałem i że chce spróbować, chce powalczyć z jej demonami, jej bolesną przeszłością i smutną teraźniejszością. Pocałował ją, wywołał uśmiech na jej twarzy, którego nie mogły zatrzeć nawet kąśliwe uwagi matki, kiedy wróciła do domu.
Bała się, zawsze czegoś się bała, tym razem tego, że coś zepsuje, że im nie wyjdzie. Ale nigdy nie czuła się tak szczęśliwa, jak tamtej bezsennej nocy, kiedy wspominała słowa, które padły między nimi kilka godzin wcześniej. W tym te dwa najważniejsze.
Słońce wzeszło nad horyzontem, kiedy ona zasypiała, z lekkim uśmiechem na bladej twarzy.

Bezsenność.
Strach. Przerażenie. Panika. Przerażająca diagnoza, wykrzywiona bólem twarz ojca, podtrzymująca ją pielęgniarka, kiedy mdlała w gabinecie. Perspektywa kolejnej nieuczciwej walki z okrutną chorobą. Współczucie lekarza, kiedy mówił, że trzeba zaczekać na wyniki histopatologii, ale prawdopodobnie gruczolakorak.
Jazda samochodem w milczeniu, ojciec wpatrzony w okno, ona zaciskająca dłonie na kierownicy. Potem godziny jazdy bez celu, poza miastem, za szybko, w ciszy, byle odreagować. Głucha cisza w słuchawce, kiedy zadzwoniła do Janka i wyszeptała, że tata ma raka. Ona też nie wiedziałaby, co powiedzieć.
Potworny strach, bezradność, bezsilność. Zbyt wiele razy słyszała tę diagnozę i zbyt wiele razy potem patrzyła na okrutne drewno trumny. Zbyt wiele razy to byli bliscy jej ludzie.
A teraz tę diagnozę usłyszał jej ojciec.
Drżała, skulona na łóżku, za ścianą płakała matka, ale ona nie była w stanie płakać. Palce drżały, kiedy wystukiwała kolejne wiadomości, próbując rozmową z ukochanym uporządkować mętlik w głowie. W tamtym momencie potrzebowała tego bezsensownego, pustego będzie dobrze, którego zawsze tak nienawidziła. Potrzebowała jakiejkolwiek obietnicy, że się uda, że jej ojciec nie jest w tej przerażającej większości ludzi zdiagnozowanych zbyt późno, by można było im pomóc. Nie mógł być jednym z nich. Złe rzeczy wreszcie powinny przestać się zdarzać.
Znowu miała pogryzione do krwi wargi, łzy uparcie nie chciały płynąć, a dłonie drżały ze strachu. Strach tak bardzo bolał, dławił, odbierał oddech i siły do walki. A jednak trzeba walczyć.
Przecież ona nigdy się nie poddaje.
Słońce wzeszło nad horyzontem, kiedy wreszcie zaczęła płakać.

Bezsenność.
Dawno nie czuła takiej ulgi. Udana operacja ojca, dobre wyniki, brak przerzutów. Mogło już być tylko lepiej. Wygrali z przerażającą chorobą, która brzmiała jak wyrok. Psychiczne zmęczenie ostatnim miesiącem niepokoju nie pozwalało jej zasnąć, ale była szczęśliwa, spokojna, pierwszy raz od czterech tygodni.
Zmieniła się. Znalazła w sobie siłę, której się nie spodziewała. Potrafiła uśmiechać się do ojca, potrafiła pocieszać matkę, zachowywała kamienną twarz, kiedy wszyscy wokół drżeli ze strachu. Płakała w samotności, w kolejne bezsenne noce, i tylko Janek wiedział, że wcale nie znosiła tego tak dobrze, jak wszyscy wokół myśleli.
Ale to już koniec, już będzie dobrze. Operacja się udała, jeszcze tylko sześć miesięcy chemioterapii i będą mogli zapomnieć o tym, że ojciec miał raka.
Uśmiechnęła się lekko, patrząc na choinkowe światełka nad głową. Spokój. Tęskniła za tym spokojem.
Słońce wzeszło nad horyzontem. Spała, zmęczona walką, udawaną siłą, i tą prawdziwą, której potrzebowała, by udawać.

Bezsenność.
Spał obok niej, spokojny, wspaniały, jej szczęście, jej miłość, jej oparcie i siła. Jej Janek. Dawno nie czuła takiego szczęścia jak wtedy, w noworoczną noc, kiedy niebo nadal rozświetlały pojedyncze fajerwerki, a on spał w jej łóżku, oddychając spokojnie, z ręką na jej brzuchu.
Nareszcie było dobrze. Tak, jak powinno być. Spokojnie i szczęśliwie.
Uśmiechnęła się, patrząc na jego długie rzęsy, bliznę na brodzie, kręcone włosy. Przypomniała sobie złożoną mu kilka godzin wcześniej obietnicę, pierwszą, nieoficjalną, ale przecież ważną. Że kiedyś, jak przed nią klęknie, ona powie tak.
Potłuczone lustro posklejał w całość, złożył w nowy kształt, pomógł jej wstać z kolan, kiedy upadła, za każdym razem pomaga. Podtrzymuje, podnosi, ratuje.
Ideał pokochał nieidealną, bo dla niego najlepsza przyjaciółka stała się idealna.
Słońce wschodziło, kiedy zasypiała, wtulona w ukochanego, szczęśliwa, jak nigdy dotąd.

~*~
Uznałam, że jestem Wam winna wyjaśnienie, co tak w zasadzie się ze mną dzieje. Więc jestem. Streszczenie ostatnich sześciu miesięcy życia.
Utwierdzam się w tym, że daleko mi do pisania, trochę tęsknię, ale ogółem dobrze mi z tym, jak wygląda moje życie.
Mimo choroby taty (walczymy, 5/12 chemii za nami), mimo walki ze studiami (magisterka się sama nie napisze). Ten jeden człowiek, mój Janek, który Jankiem w zasadzie nie jest, ale też ma kręcone włosy i daje mi tyle szczęścia.
Może jeszcze kiedyś coś napiszę. A jeśli nie, to dziękuję, że przez tyle lat ktoś zawsze tu był. Ktoś zawsze czytał. Dziękuję. Swojego czasu tylko to pisanie trzymało mnie w całości.

3 komentarze:

  1. Z jednej strony tak bardzo chciałabym poczytać to, co wyjdzie spod Twoich palców, ale z drugiej strony piszesz tylko jak jest Ci źle, a ja nie chcę, żeby było Ci źle, więc.. poczekam aż zaczniesz pisać z rozsadzajacego Cię szczęścia.:)


    Kocham.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak to dobrze, że znalazłaś swoją przystań, a burza wreszcie się skończyła.
    Może to paradoks, może nie, ale Twój wpis też zadziałał na mnie terapeutycznie. Bo daje nadzieję.
    Życzę Ci, żeby to Słońce, które teraz nad Tobą świeci nigdy, przenigdy nie schowało się za chmurami. I dużo zdrowia dla Taty.
    Pozdrawiam i mocno ściskam kciuki!
    H.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ostatnio przeglądałam strony członkiń FIVB (Fanfiction(al) Institution for Volleyball Blogging). Tak z sentymentu, zastanawiałam się, gdzie są teraz i co odciąga je od pisania (dorosłość to tylko pozór i uogólnienie). Albo co się naprawiło i uzupełniło, że pisanie nie jest już potrzebne.

    Teraz, po przeczytaniu Twojego hmm wyznania? -czy to dobre słowo? - uświadamiam sobie, że od naszych ostatnich regularnych wpisów dzielą nas (Kobiety z FIVB) może dwa lata, a historiami prawdziwymi zapełnić mogłybyśmy pewnie masę blogowych wpisów.I byłoby to stokroć bardziej poruszające i piękne niż najlepiej napisane opowiadanie.Czego dowodem Twoja Bezsenność.Dziękuję Ci za nie.

    Trzymaj się Dziewczyno! Życzę zawsze szczęśliwych zejść po najtrudniejszych wspinaczkach, i oparcia w Chłopcu Z Gitarą.
    I żeby nigdy już nie była potrzebna Ci prawdziwa siła do udawania tej drugiej.

    OdpowiedzUsuń