sobota, 26 marca 2016

[14] Mała


Przede wszystkim był cierpliwy.
Czekał na nią przed gabinetem lekarza, machinalnie bawiąc się sznurkami sportowej bluzy. Siedział na niewygodnym krześle, z wzrokiem wbitym w dłonie, chude palce, wybite kilkanaście razy. Drgnął, kiedy otworzyły się drzwi, podniósł głowę, spojrzał na nią. Schudła. Była blada.
Natychmiast wstał, stanął tuż obok, kładąc dłoń na plecach. Był obok. Był tuż obok.
- Mała, chodź, siadaj.
Nie patrzył na lekarza, nie patrzył na towarzyszącą mu pielęgniarkę. Całą swoją uwagę skupiał tylko na niej.
Kiedy grał, nie słyszał trybun, nie słyszał spikera, słyszał tylko trenera, chłopaków, z którymi stał na pomarańczowym boisku, odgłos piłki uderzającej o ręce i piszczące podeszwy. Wyłączał się na wszystko, co niepotrzebne.
Teraz też się wyłączył, ignorował strapioną minę lekarza, ignorował wszystko wokół. Liczyła się tylko Mała.
Zaprowadził ją do krzesełka, posadził, podał butelkę wody, schowaną wcześniej w dużej kieszeni jego sportowej bluzy. Zmusił do wypicia kilku łyków, pogłaskał po głowie. Wtuliła twarz w jego szyję, znacząc mu skórę łzami. Drżała.
Przecież ona nigdy nie płakała. Znał ją od trzech lat i nigdy wcześniej nie widział u niej łez.
Siedzieli tak kilka minut, miarowo głaskał ją po ciemnych, krótkich włosach. Wyłączył się na otoczenie, nie słyszał, nie rejestrował kroków lekarzy, pielęgniarek, i innych pacjentów. Liczyła się tylko Mała.
- Rak włóknisty żołądka - powiedziała w końcu, nie odrywając głowy od jego ramienia. - Musi jechać do onkologa, potem operacja usunięcia całego żołądka... Jeśli przeżyje dwa miesiące po operacji, będzie dobrze. Jeśli... - urwała, zaniosła się szlochem.
Matka Małej, gasnąca w oczach, a jeszcze niedawno tak silna, tak pełna życia i energii. Zawsze pocieszała wszystkich, zawsze wspierała jego Małą. Do niedawna.
Deszcz bębnił o dach szpitala, a Mała nie przestawała płakać.

Trzymała się, uśmiechała, kiedy siedziały w fotelach i kolejny raz oglądały jakąś starą polską komedię. Uśmiechała się do matki, żartowała, rozmawiała z nią o wszystkim. Podziwiał ją, była tak silna, przy niej, dla niej.
Kiedy wracali do domu, kiedy deszcz wygrywał rytm na dachu samochodu, traciła kontrolę. Płakała, krzyczała, przeklinała. Nie może mi jej zabrać, mówiła, patrzyła w niebo, nie możesz mi jej zabrać, przecież nas kochasz i za nas umierasz, nie możesz nam tego zrobić. Potrzebujemy jej.
Patrzył na nią kątem oka, prowadząc samochód, zerkał niby w boczne lusterko, a naprawdę na Małą, skuloną na siedzeniu pasażera, drżącą i zapłakaną. Czasami zasypiała, zmęczona tym wszystkim, wtedy delikatnie brał ją na ręce i zanosił do ich wspólnego mieszkania. Kładł na łóżku i patrzył przez chwilę, na tusz do rzęs rozmazany na policzkach, ciemne włosy rozrzucone na poduszce. Po cichu pakował torbę na trening, brał szybki prysznic i kładł się obok, delikatnie gładząc miękką skórę Małej. Bo ją kochał.

Była silna, kiedy to było potrzebne. Przy nim nie musiała. Przy nim rozpadała się na maleńkie kawałki, a on pieczołowicie składał je w całość.
Był cierpliwy.
Czekał, oboje czekali. Na cud.
Bo przecież przyszły święta. Przecież zmartwychwstał.

Cuda muszą się zdarzać.

~*~
Przyszło sobie. Bez sensu.
O kim z siatkarzy? O każdym i o żadnym chyba. Ja mam w głowie swój typ.