– Czyli
byłam tylko błędem, tak? Wypadkiem przy pracy? Przygodą na jedną, krótką noc,
która niechcący się przedłużyła?
Nerwowo
potarł dłonią nieogoloną szczękę. Czym była? Wszystkim po trochu.
A
jednocześnie niczym.
~*~
Nigdy nie lubiła zadymionych, ciemnych klubowych wnętrz,
dudniącej muzyki i tłumów ocierających się o siebie na parkiecie. W zasadzie
nawet nie bywała w takich miejscach. Wolała chodzić na spacery po nieznanych,
wąskich uliczkach Starego Miasta albo siedzieć nad brzegiem Wisły, obserwując
rozświetlony nocą Most Świętokrzyski. Kochała ciszę, kochała samotność, kochała
spokój nocnego miasta.
Ale zmęczona i obolała po kolejnym nieudanym związku i
źle ulokowanym uczuciu wylądowała w jakimś klubie, podobno dobrym i popularnym,
próbując zapomnieć. Rozglądała się wokół, siedząc przy barze i pijąc kolejnego
drinka, żeby nabrać odwagi i wyciszyć natrętne myśli. Jedna szklanka wypełniona
kolorowym płynem, druga, trzecia, alkohol zaczynał szumieć w jej głowie,
zagłuszając bolesne wspomnienia. Krzykliwy głos wokalistki z puszczonej przez
DJ-a płyty. Labirynt wzniesionych rąk nad parkietem, korytarz świateł.
Wysoki mężczyzna przed nią, z zagadkowym uśmiechem na
twarzy. Ciemnobrązowe oczy, potargane czarne włosy. Podniosła lekko mętny
wzrok, popatrzyła na niego. Wysoki, bardzo wysoki. Ale czy to miało
jakiekolwiek znaczenie?
– Kuba jestem – powiedział, przekrzykując muzykę. –
Zatańczysz?
Zawahała się. Przecież to nie była ona, ten klub, taniec
z obcym facetem, alkohol krążący w żyłach. Ona tak nie robiła.
– Anka. Jasne.
~*~
Dwa ciała, jedno tak blisko drugiego, jej obcisła
koszulka i jego koszula w kratę, z rozpiętym guzikiem pod szyją. Jej błyszczące
oczy, nieco nieobecne od alkoholu spojrzenie, włosy zebrane w niedbałego koka
na czubku głowy i chude, opalone ramiona. Zbyt głośna muzyka i zbyt dużo ludzi
wokół nich. Niemalże czuł bicie jej serca w tym tłumie.
Nie rozmawiali ze sobą, bo jak rozmawiać w tym hałasie.
Nie było to ważne, nie chodziło o rozmowę, nie chodziło o poznanie się.
Chodziło o jej ciało przyciśnięte do jego torsu, jej rozgrzaną skórę, ciężki
zapach perfum i uśmiech błąkający się na wargach.
W dymie ginie lęk, tak? W zadymionym klubie nie liczy się
to, przed czym uciekasz. Nie liczyło się, przed czym uciekał Kuba. I przed czym
uciekała drobna, całkiem ładna, przypadkowa dziewczyna, Anka. Liczy się hałas,
dudniąca muzyka, liczą się rozgrzane ciała i alkohol szumiący w głowie. Liczy
się zabawa. Zapomnienie.
Kiedy wyciągnął do niej dłoń, chwyciła ją, dała się
poprowadzić do wyjścia z klubu. Chłodne powietrze czerwcowej nocy uderzyło go w
twarz, obudziło, otrzeźwiło. Spojrzał na dziewczynę.
– Chcesz się gdzieś przejść? – zapytał. Wzruszyła
ramionami.
– Chyba po to wyprowadziłeś mnie z klubu - mruknęła.
Uśmiechnął się w odpowiedzi, machinalnie pocierając dłonią nieogoloną szczękę.
~*~
Niezręczna pobudka.
Kuba, chyba tak ma na imię, jeszcze spał, a ona
wpatrywała się w jego rozczochrane włosy. Pamiętała, co się stało, nie wypiła
na tyle dużo, żeby urwał jej się film. Pamiętała i była przerażona, bo to nie
było w jej stylu. Nigdy tak nie robiła, nigdy nie bawiła się w przygody na
jedną noc.
A przecież dobrze jej się rozmawiało z Kubą, kiedy
jechali taksówką do jego mieszkania na warszawskim Ursynowie. Śmiała się tak
głośno, jak dawno się nie śmiała, kiedy szukał w kieszeniach kluczy do drzwi,
które zgubił dwa piętra niżej, a które ona schowała po cichu do torebki. W
łóżku też im było przecież dobrze.
Ale taka przygoda nie mogła się dobrze skończyć.
Mężczyzna poruszył się, otworzył oczy, zamrugał
kilkakrotnie. Zadrżała. Bała się, nagle tak bardzo bała się konsekwencji.
– Dzień dobry – mruknął Kuba. Uśmiechnęła się blado.
– Cześć – odparła cicho. Usiadł, patrzył na nią z uwagą.
– Nie bój się, ja nie gryzę – powiedział spokojnie. –
Posłuchaj, nie wiem, jak sobie to wyobrażasz... To co między nami zaszło. Jeśli
byś chciała, moglibyśmy... może kiedyś jeszcze się spotkać. Chociaż pewnie
teraz wychodzę na idealistę albo męską wersję księżniczki czekającej na księcia
na białym motorze – zaśmiał się.
Przygryzła wargi. Było jej z nim dobrze. Wzbudzał
zaufanie.
– Właściwie nawet nie wiem, jak się nazywasz. Wiem tylko,
że masz na imię Kuba.
Uśmiechał się do niej szeroko, siedział na łóżku, blisko
niej, z potarganymi od snu włosami.
– Najpierw ty się przedstaw, panie mają pierwszeństwo –
odparł radośnie.
– Tylko się nie śmiej i nie pytaj, czy naprawdę tak się
nazywam – powiedziała. – Anka Nowak, najbardziej stereotypowe imię i nazwisko w
tym kraju.
Roześmiał się, a ona spojrzała na niego z wyrzutem.
– Obiecałeś – prychnęła. Poruszył brwiami, uśmiechając
się przekornie.
– Nic ci nie obiecywałem – odrzekł. – Moja kolej. Jestem
Kuba. Radomski. Ale nie pochodzę z Radomia.
A ona właśnie sobie uświadomiła, gdzie już widziała tę
twarz.
~*~
Kiedy mu się przedstawiała, obiecywała sobie, że nigdy
się w nim nie zakocha. Wiedziała, że to tylko ją zaboli, że kolejny raz jej nie
wyjdzie, że znowu będzie cierpieć. Była
przekonana, że Kuba odezwie się góra raz, z czystej przyzwoitości, a potem
oboje z ulgą zerwą kontakt i zapomną o sobie. Przeliczyła się.
Spotykali się coraz częściej, na spacerach, na obiadach,
wychodzili razem na kawę, jak dobrzy znajomi. Udawali, że wspólna noc nie miała
miejsca, ale cały czas czuli chemię pomiędzy nimi. Przyciągani jak dwa magnesy.
Jego oddech muskający jej skórę, kiedy przytulał ją na
powitanie, odbierał jej zmysły. Wywoływał głód jego dotyku, lekko zamglone
wspomnienie tamtej nocy. Chciała go. I, wbrew sobie, powoli się w nim
zakochiwała.
~*~
Siedzieli nad Wisłą, obserwując światła tańczące na
fasadzie Stadionu Narodowego. Wyłamywał nerwowo palce, milczał, głównie ona
mówiła. Bał się tej rozmowy, ale przecież zdawał sobie od początku sprawę, że w
końcu do niej dojdzie. Nie chciał jej zranić.
– Anka, słuchaj... musimy przestać się widywać. To nie
jest dobre ani dla mnie, ani dla ciebie. Dostałem propozycję z Belgii, z Knack
Roeselare. Wyjeżdżam z Warszawy. Przepraszam.
– Kuba... Kuba!
– Przepraszam, ale... to był błąd. Ta znajomość. To, że
nie rozstaliśmy się po tamtej nocy. Moja słabość, mój ludzki błąd. Trzymaj się.
Wstał, ruszył w stronę Mostu Poniatowskiego. Słyszał jej
głos za plecami.
– Kuba! Kuba, cholera jasna! Za dobrze mnie znasz, żeby
teraz mnie tak zostawić! Nie możesz, Kuba!
Bolało. Domyślał się, że w jej oczach błyszczały łzy.
Jego też to bolało. Ale tak było lepiej. W końcu by ją skrzywdził. Każdą w
końcu krzywdził.
~*~
Zadzwoniła do niego następnego dnia, rano, obudziła go
telefonem. Zmrużył oczy, patrząc na ekran. Krótkie, proste imię, Anka. I
zdjęcie przypisane do kontaktu, roześmiana twarz, błyszczące oczy.
– Dlaczego?
Krótkie pytanie, na które nie potrafił dać jej
jednoznacznej odpowiedzi. Dlaczego to zakończył? Dlaczego w ogóle to zaczął?
– Anka, posłuchaj mnie... To nie powinno się w ogóle
wydarzyć, tamta noc... A po niej nie powinniśmy się spotykać. To był błąd, mój
błąd, ludzka słabość.
– Czyli byłam tylko błędem, tak? Wypadkiem przy pracy?
Przygodą na jedną, krótką noc, która niechcący się przedłużyła?
Nerwowo potarł dłonią nieogoloną szczękę. Czym była?
Wszystkim po trochu.
A jednocześnie niczym.
– Anka... przepraszam.
– Daruj sobie, Radomski.
Słyszał ból w jej głosie, drżącą wściekłość,
dezorientację. Sam to wszystko spowodował. A przecież przemknęło mu kilka razy
przez głowę, że zrobiłby wszystko, żeby ją chronić.
I właśnie dlatego uciekł. On się nie zakochuje.
~*~
Bolało, bardziej, niż powinno. Obiecywała sobie, że się
nie zakocha. Wmawiała, że to tylko chemia, fizyczne przyciąganie. Ale kiedy
zniknął, najbardziej brakowało jej ich rozmów, jego śmiechu, błyszczących,
ciemnych oczu. Wiadomości wymienianych w środku nocy i tych długich godzin nad
Wisłą. Jego zachwytu nad nazwą ulicy, przy której mieszkała.
Tęskniła. Kochała. I nie miała prawa się odezwać, bo
przecież to zakończył.
~*~
Obudził ją dzwonek domofonu. Spojrzała na zegarek, była
piąta trzydzieści osiem. Za wcześnie.
Mrucząc pod nosem przekleństwa, powlokła się do
przedpokoju i podniosła słuchawkę.
– Słucham? – warknęła.
– Anka... możemy pogadać?
Zadrżała, przymknęła oczy. Kuba.
– Chyba nie mamy o czym gadać, sam skończyłeś tę
znajomość – odparła. Starała się brzmieć twardo, ale głos jej drżał, kiedy
kończyła zdanie.
– Anka, ja się nie zakochuję, ale... zakochałem się. W
tobie. Pierwszy raz w życiu naprawdę się zakochałem, i dlatego stchórzyłem,
uciekłem. Bo nigdy się tak nie czułem. Wpuść mnie, pogadajmy, błagam.
Może to był błąd. Błąd człowieka, słabość, może będzie
tego żałować. Zakochała się. Nacisnęła przycisk.
Stanął pod drzwiami, zziajany po biegu po schodach na
czwarte piętro.
– Zawsze podobała mi się ta nazwa, Gwiaździsta –
wydyszał. – Anka...
Nie musiał mówić nic więcej. Niektóre błędy da się naprawić.
A niektórych nie trzeba, bo nie były błędami.
Ulica Gwiaździsta i gwiazdy w jej oczach, kiedy nachylał
się do pocałunku.
~*~
Bo Radomski odchodzi z Politechniki i cholera go wie, gdzie polezie, Gwiaździstą chciałam sobie wreszcie odczarować i słuchałam ostatnio piosenki tak bardzo nie w moim stylu, że musiało się z tego coś urodzić. A poza tym nie pisałam chyba dwa miesiące i wyszłam z wprawy. I wypadałoby wrócić.
I wreszcie coś bez zbędnej prywaty w miniaturce.