Kiedyś się musi udać, oboje powtarzali to sobie od lat,
odkąd się pobrali. Wszystkim sie udaje, dlaczego miałoby nie udać się im? Byli
gorsi? Wybrakowani? Może byli dziećmi gorszego Boga, Boga niemiłosiernego,
okrutnego, niesprawiedliwego? Chciał wierzyć, że tak nie było, ale powoli
tracił tę swoją wiarę.
Utrata wiary bolała bardziej niż połamane kości i
wielomiesięczne przerwy w treningach, bolała może nawet bardziej, niż
obserwowanie cierpienia ukochanej osoby.
W ich przypadku czas nie leczył ran, czas ich nawet nie
uodpornił na ból. Czas przemijał, a oni dalej trwali w tym zawieszeniu, w
niepewności, ciągle żyjąc złudzeniami.
- Może... czas się poddać - odezwała się nagle Agnieszka.
Siedziała na fotelu, z podkulonymi nogami, owinięta kocem, ściskając w dłoniach
kubek z gorącą czekoladą i wyglądając przez okno. Jej mąż, Łukasz Żygadło,
wstał i bez słowa ukucnął przed kobietą. Spojrzał z powagą w jej smutne,
szaroniebieskie tęczówki.
- Jeszcze nie, Aga - powiedział stanowczo. - Uda nam się.
Uśmiechnęła się blado, widział, że mu nie wierzyła. Od
dawna już nie wierzyła.
- Nie uda się - mruknęła. - Nie będziemy mieć dzieci,
Łukasz, nie my. Widać... tak miało być.
- Ja się tak łatwo nie poddaję - rzekł przez zaciśnięte
zęby. - Nie odpuszczę, Agnieszka. Przysięgałem ci, że cię nie opuszczę,
przysięgałem miłość i wierność i wiesz, że przysięgałem, że będziemy prawdziwą
rodziną, Aga. Przysięgałem.
Pogłaskała go delikatnie po nieogolonym policzku. Chwycił
jej dłoń i pocałował lekko szczupłe palce. Na jednym z nich zalśniła prosta,
skromna obrączka z białego złota.
- Jutro Sylwester, Łukasz, chyba już piąty Sylwester,
odkąd próbuję zajść w ciążę - przypomniała cicho. - To nie ma już sensu. Nie
uda się. Już się nie uda.
Ona straciła już wiarę, a on jeszcze ją utrzymywał, na
siłę, irracjonalnie wciąż wierzył, że zostanie jeszcze ojcem, że ich największe
marzenie się spełni.
Nie potrafił bez bólu słuchać rozmów Winiarskiego z
synkiem, opowieści Ignaczaka o jego dzieciach, nie potrafił z uśmiechem patrzeć
na zdjęcia córki Zagumnego. Też tego chciał, najbardziej na świecie chciał mieć
dziecko ze swoją Agnieszką.
Ale los miał inne plany, Bóg wybrał dla nich inną
ścieżkę. Trudniejszą do pokonania, dużo bardziej wyboistą, pokrytą ostrymi
kamieniami, które kaleczyły nagie stopy, nagie, odsłonięte, wrażliwe serca. Może
miała ich nauczyć siły i wytrwałości, może pokory, bo kiedy się poznali, obojgu
tej pokory brakowało.
Ale nie chciał się tego uczyć w taki sposób. Najbardziej
cierpiał, kiedy patrzył na ból ukochanej żony, kiedy widział łzy w jej oczach i
wiedział, że nie może jej pomóc.
Agnieszka zamknęła oczy, opierając czoło o jego ramię, a
on uniósł wzrok do góry, poruszając ustami, bezgłośnie wypowiadając słowa
modlitwy.
Boże, daj nam dziecko. Daj nam noworoczny cud.
~*~
Nowakowski rozejrzał się nerwowo po rzeszowskim rynku.
Stał tu już od godziny, nie znając nikogo, oczekując na jakikolwiek cud. Cud, w
znaczeniu Zibi Bartman, Krzysiek Ignaczak albo ktokolwiek znajomy, dzięki komu
nie wyglądałby jak idiota, stojąc samotnie wśród tłumu roześmianych ludzi.
Ale cud nie miał zamiaru nadejść, a Piotrek nadal stał na
niewielkiej zaspie, sprawiając wrażenie jeszcze wyższego, niż był w
rzeczywistości. Jakieś pół godziny wcześniej w tłumie mignął mu Igła z kamerą w
jednej dłoni i rączką Dominiki w drugiej, ale nie podszedł do rodziny
Ignaczaków. Oni chcieli spędzić tego Sylwestra razem, jako rodzina. Widział, z
jaką radością Iwona patrzyła na Krzyśka.
Podświadomie marzył też o innym noworocznym cudzie, nie
tylko znajomym, z którym mógłby porozmawiać na tym rzeszowskim rynku. Marzył o
dziewczynie, kobiecie, która by tak na niego patrzyła, o małej istotce, której
rączkę mógłby ściskać, ostrzegając, by nie poślizgnęła się na lodzie.
Piotrek Nowakowski zaczynał dorastać, marzyć o własnej
rodzinie.
Wyciągnął rękawiczki z kieszeni kurtki i wciągnął je
szybko na zmarznięte dłonie, znowu rozglądając się wokół. Widział mnóstwo
ludzi, stojących parami lub w większych grupach. Był jedyną samotną osobą na
tym zaśnieżonym, rzeszowskim rynku. Samotny, dwumetrowy, nieśmiały idiota.
Rozdał kilka autografów, zapozował do kilku zdjęć, ale
ludzie w Rzeszowie byli juz przyzwyczajeni do widoku siatkarzy na ulicach
swojego miasta. A od niedawna większą gwiazdą Resovii był jednak nowy zawodnik,
Bartman, bardziej medialny, bardziej popularny. Piotrkowi nie zależało na
sławie, on po prostu chciał grać w siatkówkę najlepiej, jak umiał. A że umiał
grać w siatkówkę cholernie dobrze, na tyle dobrze, by dostać się do
reprezentacji i pozostać w niej na lata, musiał się liczyć z pewną sławą.
- Piotrek?
Drgnął, słysząc za plecami mgliście znajomy głos. Przez
moment wydawało mu się, że to Iwona Ignaczak, ale gdyby to była ona, Krzysiek
już stałby przed nim z kamerą, zadając mu idiotyczne pytania. Odwrócił się i
otworzył usta ze zdziwienia.
- Paula? - spytał niepewnie, mrugając zawzięcie. Stojąca
przed nim dziewczyna uśmiechnęła się.
- Wiem, że podstawówka była dawno temu, ale mógłbyś
pamiętać koleżankę z ławki - roześmiała się.
Paula, jego przyjaciółka w dawnych, dziecięcych,
szkolnych czasach, kiedyś, zanim ona wyprowadziła się na drugi koniec Polski, a
on skupił się na siatkówce. Pamiętał ją jako niziutką, pulchną dziewczynkę z
dwoma mysimi warkoczykami, trochę nieśmiałą, bardzo inteligentną.
Zmieniła się, widział to na pierwszy rzut oka. Z
charakteru też. Wydoroślała, urosła, nabrała pewności siebie. Stała się wysoką,
szczupłą, piękną młodą kobietą, z krótkimi blond włosami i ironicznym błyskiem
w oczach.
- Przyszedłeś tu sam? - zadała mu pytanie, świdrując go
wzrokiem. Dopiero teraz zauważył piękny, zielony odcień jej tęczówek.
- Sam - mruknął niechętnie, przekonany, że właśnie
wyszedł na idiotę minionego roku. Ku jego zaskoczeniu, Paula uśmiechnęła się
szeroko.
- Ja też - stwierdziła. - Liczyłam na jakiś noworoczny cud.
A trafiłam na ciebie, Piter. Chociaż może włóczenie się po rynku z jednym z
najlepszych siatkarzy świata jest cudem. A przynajmniej zaszczytem.
- Nie jestem najlepszy - mruknął Nowakowski, zeskakując z
zaspy i stając obok znajomej. Blondynka uśmiechnęła się wesoło.
- Ale przecież będziesz - odparła z taką pewnością, że
nie potrafił jej nie uwierzyć.
~*~
Dobrze było wrócić do Polski, do rodziny, chociaż na
kilka dni. Kiedy Bartosz Kurek podpisywał kontrakt z Dynamo Moskwa nie
przypuszczał, że będzie tęsknił za ojczyzną tak mocno. Podobało mu się miasto,
polubił kolegów z klubu, współpraca ze sztabem trenerskim układała się niemal
idealnie, a mimo to czuł się jak wygnaniec. Brakowało mu polskiej mowy na
treningach, żartów Winiarskiego i rozmów z Wlazłym, brakowało mu tego, do czego
przywykł przez całe swoje życie.
Matka krzątała się w kuchni, ojciec przeklinał pod nosem,
próbując wykraść kilka ciasteczek. Wszystko normalnie, jak co roku. A jednak
Bartek wyczuwał w powietrzu napięcie, jakby jego rodzice oczekiwali na niezbyt
miłą wizytę. Jakby tej wizyty się obawiali.
- Mamo, pomóc ci w czymś? - spytał siatkarz. Kobieta
potrząsnęła głową, nie patrząc na syna.
- Nie trzeba, Bartuś, odpoczywaj - odparła. Normalnie
zirytowałby się za nazwanie go Bartusiem, ale tym razem nic nie powiedział.
Wyczuł w głosie matki dziwne zmęczenie, którego nigdy wcześniej nie słyszał.
Atmosfera stawała się coraz bardziej napięta i niezręczna.
Ojciec Kurka usiadł na kanapie w salonie, bezmyślnie zmieniając kanały w
telewizorze. Bartosz usiadł obok niego, milcząc.
- Kuba u kolegi? - spytał. Ojciec przytaknął krótko.
- Tato... coś się dzieje? - zapytał Bartosz, po kilku
minutach ciężkiej ciszy. Mężczyzna zawahał się.
- Będziemy mieli gościa, Bartek - powiedział w końcu.
Bartosz uniósł lekko brwi.
- To takie straszne? - spytał. - Ja wiem, zawsze
Sylwester miał być rodzinny, bo to Nowy Rok, nowe nadzieje, ale przecież jedna
osoba nic nie zmienia, tato. O to cały szum?
Był przekonany, że ojciec pomilczy chwilę, roześmieje się
i przyzna mu rację. Oczekiwał tego. Ale cisza przedłużała się, a Adam Kurek
wcale nie wyglądał na przekonanego słowami syna.
- To nie jest takie proste - mruknął. W salonie pojawiła
się matka, dziwnie cicha i milcząca. Bartek dostrzegł, że miała nieco
podpuchnięte oczy, jakby płakała.
- Bartuś... - szepnęła. Usiadła obok syna i delikatnie
pogłaskała go po silnej, dużej dłoni.
- To jest taka dziwna historia - powiedziała cicho,
drżącym głosem.
Faktycznie, była dziwna. Nierealna. Jak z taniej książki,
kiepskiego serialu. Tak nieprawdopodobna, że aż prawdziwsza, niż wszystkie
inne.
~*~
- Zmieniłeś się, Piotrek, wiesz?
Nowakowski spojrzał pytająco na Paulę. Uśmiechała się do
niego wesoło, jak za dawnych czasów, kiedy byli jeszcze dziećmi, kiedy wszystko
było dużo prostsze. Ciemność nocy rozpraszały światła latarni i świąteczne
dekoracje na rzeszowskim rynku.
- To dobrze, że się zmieniłem? - spytał siatkarz. Uśmiechnęła
się szerzej, zatrzymując się o krok przed nim.
- Wydoroślałeś - stwierdziła. - I muszę przyznać, że
zrobiłeś się całkiem przystojny.
- Ty też - palnął, zanim zdążył się zastanowić nad tym,
co mówi. - Znaczy... też wydoroślałaś. I wyładniałaś. To znaczy nie mówię, że
kiedyś byłaś brzydka, ale...
- Plączesz się w zeznaniach, Piotrek - zaśmiała się. -
Ale wiem, o co ci chodzi. Rozumiem. Między wierszami.
Uśmiechnął się nieco nieśmiało. Wyciągnął ręce i
naciągnął jej mocniej czapkę na uszy, nie zastanawiając się nawet nad tym, co
robi. Uniosła lekko brwi, ale nic nie powiedziała. Stali tak dobre kilka minut,
milcząc, patrząc na siebie z lekkimi uśmiechami na twarzach.
- Tęskniłem za tobą, Paula - powiedział nagle Nowakowski.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo.
- Chyba jednak wiem, Piotrek - mruknęła, odgarniając
włosy z twarzy.
Noworoczne, ciche cuda.
~*~
Kurek z oczekiwaniem wpatrywał się w matkę. Kobieta na
przemian zaciskała palce na brzegu bluzki i rozluźniała je.
- Powiecie mi wreszcie, o co chodzi? - spytał siatkarz.
Matka przełknęła głośno ślinę.
- Możesz w to nie wierzyć, Bartuś, to... to naprawdę
zabrzmi nierealnie, ale... najpierw mnie wysłuchaj, dobrze? - poprosiła.
Pokiwał głową w milczeniu. - To... to się stało, kiedy byłam z tobą w ciąży,
Bartuś. Mieliśmy już dziecko, trzyletnią córeczkę, Natalkę. Byliśmy szczęśliwi,
najszczęśliwsi na świecie. Ale... nagle Natalka zniknęła. Szukaliśmy jej,
policja też, każdy, kto mógł. Ale nigdy się nie odnalazła.
Nieświadomie rozchylił wargi. Nie miał pojęcia, nigdy mu
nawet nie przyszło do głowy, że miał siostrę, starszą siostrę, która zniknęła
przed jego narodzinami.
- Nigdy? - powtórzył cicho. Matka zacisnęła powieki, po
policzkach potoczyły się łzy.
- Mieliśmy informacje, że wpadła do jakiejś studni i się utopiła,
że zmarła z wycieńczenia w lesie, że ktoś ją wywiózł za granicę...
Odchodziliśmy od zmysłów. Żadnej pewnej wiadomości, żadnych wskazówek, co mogło
stać się z Natką, nic. W końcu musieliśmy odpuścić, ty już miałeś prawie rok,
kiedy przestaliśmy szukać Natalki. Schowaliśmy wszystkie jej zdjęcia, bo
patrzenie na nie za mocno bolało. Skupiliśmy się na wychowywaniu ciebie, potem
urodził się Kubuś... - Ojciec siatkarza zamilkł, zagryzając wargi.
- To zaczęło się wydawać nierealne. Jak sen. Zaczęliśmy
powoli zapominać o Natalce. Jakby ta historia była tylko złym snem, nie rzeczywistością. Ale...
- Barteek! - Radosny okrzyk młodszego z braci przerwał
matce. Kuba wbiegł do pokoju i rzucił się na siatkarza. - Wróciłeś, nareszcie!
Bartosz uśmiechnął się i podniósł chłopca.
- Młody, byłeś grzeczny? Nie nabroiłeś od mojego wyjazdu?
- spytał żartobliwie. Kuba pokiwał gorliwie głową.
- Pewnie, że nie - odparł, śmiejąc się głośno. Siatkarz
postawił brata na ziemi i spojrzał z powagą na rodziców.
- Ale? - spytał, chcąc wrócić do przerwanej rozmowy.
- Ale zdarzył się cud, Bartek - szepnęła matka.
Zdarzył się cud.
~*~
Zbliżała się północ, coraz więcej ludzi kręciło się po
rzeszowskim rynku. Paula i Piotrek stali naprzeciwko siebie, bardzo blisko,
wpatrzeni w swoje twarze, ignorując cały świat.
- Tęskniłam za tobą, Piotrek - odezwała się blondynka.
Uśmiechnął się do niej i delikatnie pogłaskał ją po policzku. Nagle sobie
uświadomił, że on też za nią tęsknił, że w każdej spotkanej dziewczynie
podświadomie szukał przyjaciółki ze szkolnej ławki, ale nie był w stanie jej
odnaleźć, bo taka Paula jest tylko jedna.
- Też za tobą tęskniłem - powiedział, pochylając się.
Wybiła północ, odpalono pierwsze fajerwerki. Rozbłyskały
na kolorowo ponad ich głowami.
Prawdziwe uczucia potrzebują czasu, by rozkwitnąć, ale
czasami wybuchają nagle, jak te sylwestrowe sztuczne ognie, nagle i z
przepychem, ale one nigdy nie gasną, nigdy nie opadają jako pył na ziemię.
Trwają, pozostają w sercach na wieczność, dopóki
śmierć ich nie rozłączy.
Ich noworoczny cud, ich miłość.
~*~
- W drugi dzień świąt przyszła do nas młoda dziewczyna,
spytała, czy to mieszkanie państwa Kurków. Myśleliśmy, że to jakaś fanka, szuka
ciebie, ale... Bartek, po dwudziestu pięciu latach do naszych drzwi zapukała
nasza córka, Natalia.
Kuba siedział cicho na kolanach brata, obejmując go za
szyję jedną ręką i wpatrując się w jego twarz. Siatkarz milczał, nie znajdował
w głowie odpowiednich słów.
- To był nasz świąteczny cud, Bartek. Po tylu latach...
Ciche pukanie przerwało krótką ciszę. Ojciec podniósł
się. Wrócił po chwili, prowadząc za rękę wysoką, młodą, ciemnowłosą kobietę,
bardzo podobną do Kuby Kurka.
- Bartek... to jest Natalia, twoja siostra.
Wstał, stanęli naprzeciwko siebie.
- Pamiętam, że wyszłam z domu, bo chciałam iść na spacer
- odezwała się Natalia. - Zgubiłam się. Znaleźli mnie jacyś ludzie, ale nie
pytali, gdzie mieszkam, jak się nazywam. Ta kobieta powiedziała, że jest moją
prawdziwą mamusią i już mnie nie odda. Byłam dzieckiem, bałam się, ale z nimi
poszłam. Wyjechaliśmy za granicę, do Belgii. Jak dorosłam, dowiedziałam się, że
nie jestem ich córką. Ojciec przyznał, że matka nie mogła zajść w ciążę,
obserwowali kilka rodzin, ja byłam do nich podobna. Wróciłam do kraju i
zaczęłam szukać jakichkolwiek śladów, próbowałam znaleźć rodzinę. I znalazłam.
Taki mały cud.
Uśmiechnęła się nieśmiało do siatkarza. Bartek czuł na
swoich plecach wyczekujący wzrok Kuby, jakby od jego reakcji zależało, czy jego
braciszek zaakceptuje siostrę, o której istnieniu do niedawna nie miał pojęcia.
Zareagował impulsywnie. Porwał Kubę na ręce i przytulił Natalię. Jego siostrę.
Taki noworoczny cud.
~*~
- Aga, nie możemy się poddać! Słyszysz mnie?
Bezskutecznie uderzał pięściami w drzwi łazienki, jego
żona nie reagowała. Zaczynał się bać.
- Agnieszka! - krzyknął rozpaczliwie.
- Czekaj - mruknęła. Odetchnął z ulgą. Jej jedno słowo
rozgoniło niejasne, przerażające myśli, które zagnieździły się w jego głowie,
strach, że jego ukochana żona mogła sobie coś zrobić.
Żygadło oparł się plecami o ścianę i osunął po niej
bezradnie. Tak bardzo chciał jej pomóc, ukoić jej ból, ale nie potrafił, nie
był w stanie, a to raniło go jeszcze mocniej.
Zegar stojący w jadalni zaczął wybijać północ. Nowy Rok.
Kiedyś to były nowe nadzieje, teraz tylko nowe rozczarowania.
Nie ma nadziei, nie ma cudów, jest już tylko ból.
Drzwi otworzyły się, w progu stanęła Agnieszka Żygadło,
blada, zmieniona, ale w jej oczach błyszczały jakieś dziwne iskry.
- Łukasz... - wyszeptała. Wstał i momentalnie znalazł się
przy niej, ściskając jej drżące dłonie.
- Tak, skarbie? - spytał niepewnie. Uśmiechnęła się do
niego.
- Jestem w ciąży - oznajmiła cicho.
Ich noworoczny, wyczekany cud.
~*~
Nie macie pojęcia, jak bardzo mi się ta jednopartówka nie podoba.
Ziomkowa część jest w miarę. Ale i tak. nienienie.
I pisząc udało mi się zapomnieć, że Bartek Kurek ma młodszego brata, brawo dla mnie.
Darguś pozdrawia, znowu.
I happy new year.