sobota, 23 lutego 2013

[9] Niewinność


                        Ta niewinność.
            Kiedy jesteśmy mali, cisi, nieświadomi. Niewinność, błoga niewinność, niewymuszony uśmiech na twarzy. Spokojny sen, pozbawiony koszmarów. Jeszcze nie wiemy, co znaczy słowo bezsenność. Jeszcze nie wiemy, co znaczy słowo strach. Nie rozumiemy, co to ból.
            Niewinność, czystość, biel, symbole naszego dzieciństwa, nieprawdaż? Symbole tych beztroskich lat, do których tak pragniemy potem wrócić, za wszelką cenę. Ale nie możemy, życie nie ma przycisku przewiń. Nigdy tam nie wrócimy.
                        Tak bardzo chciałabyś tam wrócić, dziewczynko, mała blondyneczko, którą tak bardzo pokaleczył świat. Tak bardzo chciałabyś znowu być dzieckiem. Tak bardzo chciałabyś przestać cierpieć.
            Chcesz płakać, ale w twoich oczach nie ma łez. Chcesz krzyczeć, ale w twoim gardle nie ma dźwięku. Chcesz odetchnąć z ulgą, ale w twoich płucach brakuje powietrza. Chcesz czuć szybsze bicie serca, ale w twoich żyłach zamiera krew.
            Chcesz umrzeć, ale w tobie już przecież nie ma życia.
                        Ten ból.
            Kiedy zwijasz się pod kocem, zaciskając pięści i powieki. Tak bardzo chcesz to skończyć. Tak bardzo chcesz, żeby to się wreszcie skończyło.
            Przecież nic ci się nie stało, dlaczego tak bardzo cierpisz? Szukasz powodu, ale przecież go nie ma. Nikt cię nie skrzywdził. Nikt ci nic nigdy nie zrobił. Zrobiłaś to sobie sama, blondyneczko, zabrałaś samej sobie niewinność i zostawiłaś na pamiątkę ból. Po co?
            Po co szukasz bólu, dziewczynko?
                        Ból cię uspokaja. Ten fizyczny. Wycisza cię. Zagłusza wyrzuty sumienia, bo to już jest coś, czym można się martwić. To jest powód, by chcieć umrzeć.
            Chcesz umrzeć, bo masz dość. Bo masz osiemnaście lat i jesteś zmęczona życiem. Bo straciłaś już nawet nadzieję, że będzie lepiej.
            Czasami dają ci ją inni ludzie, na chwilę, na sekundy, wtedy znowu zaczynasz oddychać i chcesz się ratować, zaczynasz gwałtownie machać rękoma i nogami, by wydostać się na powierzchnię i uchronić się od utonięcia.
                        Ale po chwili przestajesz walczyć i dalej toniesz.
            Pozwalasz sobie opaść na dno i leżysz tam, skulona, z wyschniętymi łzami na policzkach. Leżysz, bo nie masz siły się podnieść. Bo nie chcesz wstać i spróbować znowu walczyć. Bo nie widzisz już w tej walce sensu.
                        Jesteś tak beznadziejnie uzależniona od ludzi.
            Bez nich giniesz, nie istniejesz. To oni cię definiują i utrzymują przy życiu. Bez nich już nie jesteś w stanie normalnie funkcjonować. Kiedyś tych ludzi było mnóstwo, miałaś przyjaciół, ktoś cie kochał.
            A potem zostałaś praktycznie sama. To takie smutne, bolesne, aż mi ciebie żal, dziewczynko. Jesteś taką biedną, małą istotką, prawda? Tak lubisz o sobie myśleć. Że powinno ci się współczuć. Czego? Tego, co sama sobie zrobiłaś?
            Zawsze zwalasz winę na innych, mówisz, że to ludzie cię skrzywdzili, że to świat jest zły. Że jesteś wrażliwa, a wrażliwi cierpią bardziej, bo to ich zawsze rani się najmocniej. Że to wszystko to nie twoja wina.
                        Gówno prawda, blondyneczko.
            Nikt ci nie kazał cierpieć w milczeniu, w ciszy znosić kolejne obelgi. Nikt ci nie kazał jeść, a potem wymiotować. Nikt ci nie włożył żyletki do ręki.
            Nie masz na kogo zwalić teraz winy, księżniczko.
                        Więc leżysz.
            Skulona, z zamkniętymi oczami, próbujesz oddychać, ale tlen nie daje ukojenia twoim zniszczonym komórkom. Każda z nich krzyczy już tylko o truciznę.
            A ty podałabyś ją im już dawno, ale wciąż brakuje ci odwagi.

                        Wciąż jest w tobie niewinność.


~*~
Bo tak.

piątek, 1 lutego 2013

[8] To zwyczajna dziewczyna


            To zwyczajna dziewczyna. Najzwyklejsza w świecie.

W dżinsach podartych na lewym kolanie i w niebieskiej koszuli w kratkę. Z paznokciami pomalowanymi na zielono i cynicznym uśmiechem na twarzy. Ma krótkie, ciemnobrązowe włosy, kontrastującą z nimi, jasną cerę. Jej oczy są magiczne, duże, otoczone łańcuszkiem gęstych, czarnych rzęs. I te tęczówki. Heterochromia, tak to się nazywa. Jej tęczówki są dwukolorowe, zielone z zewnątrz, a w środku czekoladowe. Usta ma małe, niemalże dziecięce, ale ich kolor to mocna, wyrazista czerwień. Na nosie widać kilka piegów, nie ukrywa ich pod makijażem, lubi te piegi.

            To zwyczajna dziewczyna. To zwyczajna Polka.

Choć wychowała się w mieście, tęskni za wsią, za polami, falującymi zbożami i szumem wiatru. Za naturą. Kocha okolicę, z której pochodzi, niewielką rzekę, w której kąpała się jako dziecko, w której nauczyła się pływać. Kocha też swoją miejscowość. Piękny, barokowy kościół, dziurawą kostkę na rynku i porośnięty mchem parkan wokół cmentarza luterańskiego. I kocha swój kraj, o tak burzliwej historii, burzliwej, a mimo to pięknej, bo pełnej walki o wolność. Walki o samych siebie.

            To zwyczajna dziewczyna. I ma zwyczajne imię.

Rodzice przy chrzcie nazwali ją Joanna, po jakiejś świętej. Gianna Beretta Molla, lekarka z Włoch, która zmarła, bo nie chciała usunąć zagrażającej jej życiu ciąży. Kanonizowana przez papieża-Polaka, Jana Pawła II, w maju, kiedy kwitły już liliowe bzy. Przyjaciele nigdy nie mówili do niej Asia, Aśka. To zwyczajnie nie pasowało. Ona zawsze była dla nich Joanną, czasami Anną. Tylko on kiedyś nazywał ją Asią, ale on był już przeszłością, przynajmniej dla niej.

            To zwyczajna dziewczyna. Tak zwyczajnie porzucona.

Zwyczajne dziewczyny też się zdradza. Takie jak ona też zostają same, bez słowa wytłumaczenia. I muszą sobie z tym radzić. I Joanna sobie radziła, najlepiej jak mogła. Tylko w nocy płakała, czasami. W jej mieście wtedy często padał deszcz, powietrze było wilgotne od spadających z nieba łez. Tak jak jej poduszka, wilgotna od łez z jej oczu.

            To zwyczajna dziewczyna. Zwyczajne dziewczyny płaczą.

Ale Joanna nie chciała się poddawać. Nie chciała pokazać innym, że czasami bywa słaba. Zaciskała zęby i z uśmiechem szła przed siebie, ignorując ból. Przecież on też kiedyś minie. Wszystko kiedyś mija. I miała rację. Pewnego dnia wstała z łóżka, uśmiechając się delikatnie. I już nie cierpiała, nie musiała udawać tego uśmiechu i maskować śladów płaczu. Wszystko kiedyś się kończy. Ból przemija. Rany się zabliźniają. Powraca szczęście.

            To zwyczajna dziewczyna. Ma zwyczajnych przyjaciół.

Z tym chłopakiem przyjaźniła się od przedszkola. Poznali się przypadkiem, już nawet nie pamięta, jak. Chyba ona zrobiła pierwszy krok, ona zawsze robiła pierwszy krok. Nie wyobrażała sobie życia bez jego przyjaźni. W szkole poznała innych, może ich widywała częściej, ale tamten jeden przyjaciel zawsze był dla niej najważniejszy. Tylko on potrafił bezbłędnie rozpoznać jej nastrój po tonie jej głosu i błysku w oku. Tylko on.

            To zwyczajna dziewczyna. Tak zwyczajnie kocha.

Od dziecka kochała książki Lucy Maud Montgomery. Uwielbiała historię rudowłosej sieroty, Ani Shirley, jej dziecięce przygody, młodzieńcze miłości i dorosłe życie u boku Gilberta. Nie sądziła, że podobna historia przydarzy się jej. Myślała, że więcej się nie zakocha, nie chciała tego. A jednak, podczas kolejnej bezsennej nocy zrozumiała, że pokochała JEGO, swojego najlepszego przyjaciela. Była przerażona. Nie chciała niszczyć ich przyjaźni, ale nagle to jej przestało wystarczać. Powiedziała mu.

            To zwyczajna dziewczyna. Ale tak łatwo ją zranić.

Odrzucił ją. Nawet się nie zdziwiła. Tylko te pieczołowicie budowane zamki na lodzie runęły, zagłuszając jej ciche wołanie o pomoc. Zamknęła swoje serce. Zmieniła się. Już nikt nie mówił na nią „Asia”. Już na zawsze pozostała chłodną, ostrożną Joanną. Bała się otworzyć, bała się komukolwiek zaufać. Straciła pewność siebie, poczucie własnej wartości, gdzieś po drodze zatraciła też to, kim była, kim chciała się stać. Nie potrafiła już mówić o swoich uczuciach, nikomu, nigdy.

            To zwyczajna dziewczyna. Tak zwyczajnie potrzebuje przyjaciela.

Poznała Julię. Julia była jedną z tych osób, którymi Joanna kiedyś gardziła. Ale Joanna się zmieniła. Zaprzyjaźniła się z Julią, poznała jej sekrety, usłyszała jej smutną, może nawet dramatyczną historię. Zrozumiała ludzi takich, jak Julia, stała się jedną z takich osób. Nagle zaczęła odzyskiwać samą siebie, powolutku, krok po kroku. Zaczęła pokazywać światu swoją nową twarz, prawdziwszą od tych poprzednich. Zimną, cyniczną, okrutną.

            To zwyczajna dziewczyna. Wybudowała mur obronny wokół siebie.

Za ten mur wpuściła tylko Julię. Były takie same, obie walczyły z demonami w ich głowach, nawzajem wspierały się w tej walce. Julia pomogła Joannie się otworzyć. Joanna opowiedziała jej całą swoją historię. Zrozumiała, jak łatwo jest mówić po alkoholu. I jak łatwo jest mówić potem, jeśli już raz wszystko się powiedziało.

            To zwyczajna dziewczyna. Tylko trochę poraniona.

Julii mówiła o wszystkim. Opisała jej, jak chciała się zabić. Obiecała, że nigdy tego  nie zrobi. Obiecywała dużo i prosiła o wiele obietnic. Tej jednej nocy, kiedy opowiedziała jej wszystko, zrozumiała, jak wielki skarb znalazła. Prawdziwą przyjaciółkę. Kogoś, kto kochał ją i jej rany, kto się o  nią troszczył, kto był gotów przybiec do jej mieszkania w środku nocy, przytulić i powiedzieć, że wszystko się ułoży. Mało jest takich prawdziwych przyjaźni na świecie.

            To zwyczajna dziewczyna. Chciała odzyskać wiarę w siebie.

To nawet nie była impreza. Cztery osoby, ona, Julia, chłopak Julii i jego kuzyn, Marcin. Marcin miał wciągnąć Joannę w rozmowę, wiedział, że jest nieśmiała. W pokoju było zimno, ale przy Marcinie było jej ciepło. Uznanie i podziw w oczach, kiedy na nią patrzył, skradzione jej pocałunki i dłonie błądzące po jej ciele pomogły jej znowu uwierzyć w swoją wartość.

            To zwyczajna dziewczyna. Zwyczajne dziewczyny kochają.

Ale ona nie chciała znowu się zakochać. Za dobrze pamiętała, jak zranił ją jej najlepszy przyjaciel. Marcin został znajomym, przygodą jednego wieczoru, nie miała nawet numeru jego telefonu. Ale tak było dobrze, tak było w porządku. Nie chciała znowu kochać, bo nie chciała znowu cierpieć z miłości. Może nie była już zwyczajną dziewczyną.

            Zwyczajne dziewczyny nie próbują się zabić.

Ale ona nie spróbowała. Pomoc nadeszła w ostatniej chwili, ale nadeszła, wyciągnęła ją z wody na suchy ląd, uratowała od utonięcia we własnym cierpieniu. Bała się, bała się wszystkiego, że straci najbliższych, że ktoś ją znowu zrani. Ale nic takiego się nie wydarzyło. Stała pewnie na suchym lądzie, trzymając dłoń Julii, swojej najlepszej przyjaciółki, obserwując fale zabierające ich cierpienie.

To tylko Joanna. To AŻ Joanna.


~*~
Powstało u przyjaciółki, ave.
Nie wiem, co to za cholera.

niedziela, 27 stycznia 2013

[7] Sarah


- Kiedy teraz będziesz w domu?
Odwrócił się, trzymając dłoń na klamce. W jej pytaniu wyczuł nutkę smutku, rozpaczy i gigantycznej tęsknoty, mimo że jeszcze nawet nie wyszedł z mieszkania.
Wpatrywała się w niego wielkimi, zielonymi oczami, z twarzą ukrytą częściowo za jasnobrązowymi włosami. W rozciągniętej bluzce należącej kiedyś do niego i starych szortach, ukazujących jej zgrabne nogi, wyglądała pięknie. Idealna.
Zostawił dla niej wieloletnią partnerkę, był gotów rzucić ukochany sport i rodzinny kraj, dla niej, dla dziewczyny, którą ledwie znał. Dopóki jej nie znał, uważał, że taka miłość zdarza się tylko w bajkach i komediach romantycznych. Nieprawda, rzeczywistość zdecydowała się mu zademonstrować, jak nieprzewidywalne jest życie. Jak nieprzewidywalna potrafi być miłość.
Po godzinie rozmowy z dziewczyną wiedział, że stanie się kimś specjalnym w jego życiu. Po wspólnie spędzonym wieczorze na skoczni, kiedy siedzieli na progu i rozmawiali, po raz pierwszy pomyślał, że się w niej zakochał. Następnego dnia utwierdził się w tej myśli, kiedy impulsywnie pocałowała go i uciekła. Powiedział jej to, kiedy tylko ją odnalazł, na trybunach skoczni, późnym wieczorem, w padającym z nieba śniegu.
Pokrewieństwo dusz, bliskość serc, przeznaczenie, dopóki nie spotkał tej dziewczyny, nie wierzył w te głupoty.
Po poznaniu Sarah te głupoty odnalazł w swoim własnym życiu.
W połowie Polka, w połowie Austriaczka, urodzona w Wiedniu, ale wychowana w Polsce, kochająca słowiański kraj króla Kraka. Trzy lata od niego młodsza, piękna, w jego opinii idealna.
- Będę w poniedziałek, może we wtorek nad ranem - powiedział w końcu Schlierenzauer, patrząc w oczy Sarah.
Jak można się zakochać tak mocno? Często pytał o to samego siebie, patrząc na śpiącą dziewczynę tuż obok niego, w ich przytulnym mieszkanku w Innsbrucku, do którego wprowadzili się prawie rok temu, po zakończeniu sezonu.
- Kocham cię, Gregor - szepnęła. Uśmiechnął się. Odstawił walizkę i podszedł do niej. Odgarnął włosy z delikatnej twarzy i pocałował lekko czubek nosa dziewczyny.
- Ja ciebie też kocham, Sarah - odparł. - Muszę iść. Wygrać tam te dwa konkursy i stać się najlepszym skoczkiem w historii - zaśmiał się. Nie zależało mu na wygranych tak bardzo, odkąd związał się z Sarah. Był gotów rzucić skakanie, dla niej.
- Dla mnie już jesteś najlepszym skoczkiem w historii - mruknęła. - Idź już. Nie przeciągaj.
- To ty mnie zatrzymałaś - przypomniał. Wzruszyła lekko ramionami, przeczesując palcami włosy. Uśmiechnął się lekko, patrząc na nią.

Czuła się zwyczajnie mała, zbyt mała, w tym wielkim, pustym mieszkaniu w Innsbrucku. Czasami tęskniła za Polską, za swoim ukochanym Podlasiem, językiem, który znała perfekcyjnie, dużo lepiej niż niemiecki. Tam czuła się jak w domu, w Austrii nadal była obcą osobą. Ale kochała Gregora, nie potrafiła już bez niego żyć.
Doskonale pamiętała, jak poznała go przed konkursem w Zakopanem, przed jego zwycięstwem. Sama nie wiedziała, dlaczego zgodziła się jechać z przyjaciółką na zawody, nie interesowała się skokami narciarskimi. Nie znała Schlierenzauera. Wpadła na niego przypadkiem, kiedy szukała zagubionej w tłumie przyjaciółki. Spytała go o lokalizację sektora, w którym wykupiły miejsca. Rozmawiali przez chwilę, umówili się na kawę po konkursie.
Na tej kawie wiedziała już, że mężczyzna, na którego wpadła, to młody, wybitny skoczek narciarski pochodzący spod Innsbrucka. Rozmawiali, głównie o Austrii, do której Sarah chciała kiedyś wrócić, opowiadała mu o Polsce, on jej o karierze skoczka. Wypili swoje kawy, ludzie zaczęli się nim interesować, prosić o autografy. Zaproponował pójście na skocznię.
- Wygląda magicznie, jak nie ma tam tłumu ludzi - zapewniał ją. Zgodziła się. Doskonale się czuła w jego towarzystwie. Siedzieli na progu, pod gwiazdami, rozmawiając o tysiącu błahych spraw, opowiadając sobie nawzajem historie swojego życia. Mówił jej o Sandrze, jego dziewczynie. Wtedy jeszcze nie zdawała sobie sprawy, czemu jego opowieść o pannie Stiegler dziwnie ją zabolała. Dopiero kiedy oznajmił, że musi wracać do hotelu, bo trener się wścieknie, kiedy rozstali się przy bramie Wielkiej Krokwi, zrozumiała, że chyba, chyba, zakochała się w tym skoczku.
Bała się spotkać go następnego dnia. Bała się, bo przez całą noc nie spała, rozpamiętując każde jego słowo, wspominając radosne błyski w orzechowych oczach, szeroki uśmiech i potargane, brązowe włosy. Jak mogła się zakochać, w nim, w sportowcu, którego nigdy więcej nie spotka?
Nie miała na to wpływu, to stało się wbrew jej woli.
Spotkała go pod skocznią, następnego dnia. Rozglądał się nieco bezradnie, wpatrując się w twarze tłumu. Jakby kogoś szukał. Miała cichą, zupełnie nieuzasadnioną nadzieję, że szukał właśnie jej. Podbiegła do niego, impulsywnie, nie myśląc, pocałowała go. Zakręciło jej się w głowie od dotyku jego warg na swoich ustach. Przyjemnie pachniał, miał miękką skórę i kłujący zarost. Odsunęła się od niego. Wpatrywał się w nią z zaskoczeniem, ale nie wydawał się być zły. Był... zadowolony. Z tego, co przed chwilą zrobiła.
- Sandra... - wyszeptała, przypominając sobie o jego wieloletnim związku. Nie mogła tego zrobić. Uciekła, nie poszła na konkurs, mimo że wykupiła bilety już dawno. Nie mogłaby na niego patrzeć w spokoju.
Wieczorem, po konkursie, siedziała na opustoszałej skoczni, wpatrując się w przestrzeń. Tęskniła za nim, idiotycznie, jak zakochana nastolatka. Znała go dopiero jeden dzień, to było zauroczenie, fascynacja, chemia, a jednak rozmawiali, jakby znali się od wieków, jak najlepsi przyjaciele.
Słyszała zbliżające się kroki, ale nie reagowała.
- Sarah.
Zagryzła wargi. Usiadł obok niej, patrząc na skocznię.
- Przepraszam za to wcześniej - mruknęła. Spojrzał na nią, czekając, aż odwróci wzrok i popatrzy na niego.
- Zerwę z Sandrą. Rzucę skoki. Zrobię cokolwiek, ale, Sarah, na Boga, zakochałem się w tobie jak szczeniak - wyrzucił z siebie. Powoli, stopniowo, jej twarz zaczęła się rozpogadzać.
- Cofam przeprosiny - powiedziała cicho, uśmiechając się.

Inga, jej przyjaciółka, włączyła telewizor, siadając na eleganckiej, drogiej kanapie, wybranej przez Schlierenzauera.
- Sarah, chodź, zaraz będą skakać - zawołała. Posłuchała przyjaciółki, usiadła obok niej, w dłoniach ściskając kubek z kawą. Nadal średnio interesowały ją skoki narciarskie, od sportu wolała książki. Ale musiała kibicować swojemu Gregorowi, nie wyobrażała sobie tego inaczej. Każdy weekend spędzała przed telewizorem, z zaciśniętymi kciukami, wpatrując się w ukochane, orzechowe oczy na ekranie. Lubiła, jak uśmiechał się szeroko po swoim skoku, jak był z siebie zadowolony.
- Skok po zwycięstwo - mruknęła, kiedy po raz drugi podczas tego konkursu zasiadł na belce startowej. Inga popatrzyła na nią z powątpiewaniem.
- Nie skoczy daleko - stwierdziła. Sarah milczała, wpatrując się w jego sylwetkę. Leciał, wysoko nad zeskokiem, minął linię punktu konstrukcyjnego, już wiedziała, że będzie daleko.
Dwieście czterdzieści metrów. Został już tylko Ammann. Skoczył dobrze, ale nie wystarczająco dobrze. Wygrał.
Po raz czterdziesty szósty w karierze stanął na najwyższym stopniu podium.
- Zwracam honor, Sarah - roześmiała się Inga. Pokiwała głową, lekko otępiała. Przeszedł do historii. Jej chłopak, w domu tak zwyczajny, który zawsze rozrzucał ubrania i kochał gotować, błyskawicznie zasypiał i kłócił się o drobiazgi.
Jej Gregor.
Stanął na podium, uśmiechnięty, ze łzami w oczach. Ale znała go na tyle dobrze, by wyczytać z jego twarzy lekki strach, niepewność. Zmarszczyła brwi. Schlierenzauer na ekranie sięgnął do kieszeni i wyjął z niej niewielką, pomiętą karteczkę. Rozłożył ją i wyciągnął w stronę kamery, uśmiechając się prosząco.
Inga stała w drzwiach, zakładając kurtkę.
- Wyjdź za mnie Sarah - odczytała półgłosem. Sarah ukryła twarz w drżących dłoniach. Znali się od roku. Dopiero od roku.
Kochała go najbardziej na świecie i już od dawna wiedziała, że chciałaby spędzić z nim resztę swojego życia, tutaj, w Innsbrucku, w Austrii, w której powoli zaczynała odnajdywać samą siebie.
Wyjęła telefon z kieszeni i wystukała wiadomość, trzy litery, najkrótszy SMS, jaki mu kiedykolwiek wysłała.
TAK.

Wrócił do Innsbrucka w niedzielę, późnym wieczorem, prawie nocą. Po cichu wdrapał się po schodach na swoje piętro i otworzył drzwi do mieszkania. Uderzyła go cisza, bezruch, jakby Sarah nie było w domu. Postawił walizkę w przedpokoju i ruszył do sypialni, rozglądając się w poszukiwaniu ukochanej.
- Sarah? - zawołał. Znalazła się, stanęła w drzwiach łazienki, spłoszona jak dzikie zwierzę złapane w klatkę.
- Co ty tu robisz? - spytała cicho. Podszedł do niej i objął ją mocno, próbując uspokoić.
- Wróciłem wcześniej, trener mnie puścił. Kazał oświadczyć się porządnie, z pierścionkiem, na kolanach. Tylko kwiatów nie kupiłem - dodał przepraszającym tonem. Uśmiechnęła się blado, zbyt blado jak na Sarah, którą znał. - Kochanie, co się dzieje? - spytał. Odsunął się od niej o krok, ale trzymał ręce na jej ramionach, nie chcąc jej puścić, już nigdy.
- Nic, po prostu... trochę źle się czuję - mruknęła, uciekając wzrokiem w bok.
- Sarah.
Podniosła wzrok, patrząc mu prosto w oczy. Martwił się, był niemal przerażony, widziała to doskonale w jego czekoladowych tęczówkach.
- Sarah, co się do cholery dzieje? - zapytał. Przygryzła dolną wargę.
- Jestem w ciąży - mruknęła.
Odsunął się o krok, mrugając oczami. Nie wierzył.
W ciąży. Ciąża. Dziecko. Będzie ojcem. Będzie miał dziecko.
- Nie wiem, jak to się stało, Gregor, nie mam pojęcia, przepraszam - powiedziała szybko. - Przepraszam.
Podszedł do niej, pocałował ją w czubek głowy i przytulił mocno.
- Lilly Thomasa nie urodziłaby się, gdyby nie wpadka. Pierwsze dziecko Loitzla też. Syn Koflera. Po prostu jestem następny - zaśmiał się.
Spełniła jego marzenie, z którego nie zdawał sobie nawet sprawy. Pełna rodzina, mieli stać się pełną rodziną dzięki tej małej istotce rozwijającej się wewnątrz niej.
Wyjął z kieszeni pudełeczko z pierścionkiem i wcisnął jej go na palec, nie pytając o zgodę.
- Będziesz moją żoną, Sarah - poinformował.
Pokiwała głową, uśmiechając się.
- Będę.


~*~
Nie miałam pojęcia, jak to nazwać, więc nazwałam imieniem bohaterki.
Bohaterki bez nazwiska, dodajmy.
Nie będzie mnie gdzieś do następnego weekendu pewnie, jako że będę balować u Darge, jakby ktoś był zainteresowany.
Kacu nadchodzę.
[jestem już pełnoletnia, oh God]
I tak, wiem, nikt oprócz mnie nie lubi Schlierenzauera^^